ODWAGI! Ja jestem, nie bójcie się!

8 kwietnia 2016, autor: Krzysztof Osuch SJ

W czasie publicznej działalności Jezus dokonywał wielu cudów. Było widać, że jest On Kimś całkiem wyjątkowym i zapewne oczekiwanym Mesjaszem. Uczniowie Jezusa spodziewali się w związku z tym, że po którymś wielkim cudzie-znaku zacznie się zupełnie nowa era – mesjańska. Ludzie pozostający w kręgu oddziaływania Jezusa mogli się spodziewać, że od pewnego momentu Jezus-Mesjasz uczyni ich życie całkiem innym – lżejszym, łatwiejszym. Ale tak się nie stało.

Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! Na to odezwał się Piotr: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! A On rzekł: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: Prawdziwie jesteś Synem Bożym. Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali posłańców po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni (Mt 14, 22-36).

Entuzjazm…

Cudowne nakarmienie paru tysięcy ludzi mogło się jawić jako wydarzenie przełomowe. Niestety, okazało się, że po tym wielkim cudzie (po rozmnożeniu chleba i ryb) życie świadków cudu toczyło się podobnie jak dotąd. Wszyscy zatem mogli się czuć jakoś zawiedzeni i rozczarowani, choć widzieli wielkie mesjańskie znaki i choć spotykali się z Kimś naprawdę wielkim.

Nieco dokładniej zobaczmy to na przykładzie wydarzenia opisanego w dzisiejszej perykopie. Dzieje się ono w pewnym powiązaniu z cudownym nakarmieniem pięcioma chlebami i dwoma rybami około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci!

Cudowne nakarmienie ogromnej rzeszy wywołało u świadków cudu wielki entuzjazm i podziw wobec osoby Jezusa. Z innych przekazów (por. J 6, 15) wiemy, że to właśnie po cudzie o takim charakterze chciano obwołać Jezusa królem. Św. Jan Ewangelista pisze:

kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę (J 6, 14-15).

Św. Mateusz jakby uzupełnia opis wydarzeń:

On jednak zaraz przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny (Mt 14, 22-24).

… i rozczarowanie?

Można by powiedzieć, że zamiast nastania wspaniałej epoki mesjańskiej – uczniowie Jezusa (i inni uczestnicy cudu rozmnożenia chleba) mają do czynienia wciąż jedynie z pewnego rodzaju zwyczajnością. Dla Jezusa oznacza ona pójście na górę, aby rozmawiać z Ojcem. Inna jest „zwyczajność” życia uczniów, którzy (zresztą z polecenia Jezusa) powrócili do łodzi i popłynęli na drugi brzeg. Z powodu nocy i przeciwnego wiatru nie była to łatwa przeprawa.

Uczniowie Jezusa mogli sobie pomyśleć, że niestety wszystkie dotychczasowe spotkania z Jezusem i wielkie cudy Mistrza nie zmieniły warunków ich codziennego życia. Nie zmieniły się też zasad …żeglowania; pozostał trud i czyhające niebezpieczeństwa. Krótko mówiąc, wszystko pozostało jakby po staremu.

  • W obliczu powracających przeciwności i zagrożeń uczniowie Jezusa zdali sobie sprawę z tego, że poznanie Jezusa nie wniosło w ich życie jakiejś wielkiej zmiany. W krytycznym momencie zagrożenia zdają się być i tak sami.
  • Podobnie jak przed poznaniem Jezusa tak i teraz nadal musieli liczyć przede wszystkim na siebie, na swoje siły, które tak niewiele znaczą wobec potęgi żywiołów przyrody.
  • Mogli sobie myśleć: «Tak, nasz Mistrz jest, owszem, potężny, ale zostawia nas samych. Nie możemy liczyć na Jego stałą Obecność i Moc, która ocala». Ale oto okazało się, że jest inaczej.

Jest inaczej

Jezus de facto nie zostawił ich samych. Przyszedł do nich w sposób cudowny – po wodzie. Trudno było Go rozpoznać. Nawet się Go wystraszyli: zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Pierwsza reakcja (strach i krzyk) wskazuje na to, że byli oni dalecy od pomyślenia, że Jezus może być tak blisko nich i że ani na moment nie zostawia ich samych!

  • Tak, poznanie wspaniałych intencji Jezusowego Serca wymaga czasu. Czasu na uczenie się Jezusa potrzebowali – wtedy Jego uczniowie; także my dziś potrzebujemy czasu.
  • Trzeba też znaleźć się w różnych okolicznościach (także tych bardzo trudnych i zagrażających), by się przekonać, jak bardzo Jezus jest z nami – zawsze i wszędzie.

Zauważmy jeszcze, że to Jezus z własnej woli przychodzi do uczniów. To Jego inicjatywa sprawia, że daje się rozpoznać. Jezus zaraz przemówił do nich: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!

„Jakiś owoc wyciągnąć”

Czego, wraz z uczniami, winniśmy się nauczyć z interwencji Jezusa na wzburzonym jeziorze, w środku ciemnej nocy? Co Jezus także nam dzisiaj chce powiedzieć i czym obdarować? Do czego On nas zachęca?

  • Pierwsze skromne pouczenie (jakiś pożytek, jakiś owoc – jak powiedziałby św. Ignacy Loyola) dotyczy tego, że kontakt z Jezusem nie zmienia podstawowych warunków bytowania na Ziemi. Gdy się pozna Jezusa, to i tak trzeba nadal pracować, trudzić się. Trzeba liczyć się i mierzyć z różnymi zagrożeniami i przeciwnościami…
  • Z drugiej jednak strony widać, jak słowa i działania Jezusa nieustannie wyprowadzały Jego uczniów poza doczesność i kierowały ich myśli i serca ku nadchodzącej Pełni Królestwa Ojca.
  • W końcu, dla Jezusa to jest najważniejsze, by otworzyć nas ludzi na wieczność. Wieczne Życie w Domu Ojca jest główną treścią Jego Misji.

Jezus dokonywał wielu cudów, by były one znakami uwiarygodniającymi Jego Orędzie o wiecznym Królestwie Ojca. W sposób bardzo konkretny i przemawiający do rozumu i serca Jezus dowodził, że potrafi On wyprowadzić nas ludzi poza determinizmy czasu, przestrzeni i przemijającej doczesności. Jezus okazywał, że sam – kiedy chce – nie podlega żadnym ograniczeniom; i że nas prowadzi w świat wielkiej wolności i spełnienia.

Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!

Na kartach Ewangelii Jezus wiele razy dodaje odwagi i nawołuje, by się nie lękać!

  • Źródłem i sprawczą przyczyną tej odwagi jest On sam – Boży Syn, który zamieszkuje pośród nas, by być źródłem odwagi dla nas.
  • Chciejmy wykorzystać dzisiejszą perykopę do tego, by odnowić w sobie całkowite zawierzenie siebie Panu Jezusowi. Powiedzmy Mu, że Mu wierzymy, ufamy i polegamy na Jego Mocy i Miłości.

Odczytajmy niespodziewane zjawienie się pośród ciemności i burzy – jako łagodną perswazję, że On nie zostawia swoich uczniów samych; przeciwnie, stale ogarnia ich swoją troską. Swoim zjawieniem się Jezus zapewnia uczniów, że nigdy nie będą walczyć samotnie, i że On zawsze poda im pomocną dłoń; ocali ich, choć burz i zagrożeń (aż po męczeńską śmierć) nie usunie z ich życia i z całej historii chrześcijan!

Uczniowie Jezusa uczyli się kilka lat radykalnego zaufania do Jezusa jako do potężnego Zbawiciela. Najtrudniejsze lekcje dotyczące ufania na przepadłe Jezusowi pobierali w czasie Jego Męki i zaraz po Zmartwychwstaniu.

  • My dzisiaj odtwarzamy drogę uczniów Jezusa. Mozolnie i wieloetapowo uczymy się ufania Jezusowi w każdej sytuacji, w obliczu każdego zagrożenia, trudu, niepowodzeń, przemijania i samej śmierci.

Na koniec powiem nieco prowokacyjnie, że dziś nasze rozpoznawanie obecności Jezusa pośród naszych przeciwności i zagrożeń winno być łatwiejsze. W pewnym sensie znamy Jezusa lepiej niż Jego uczniowie i dlatego z większą łatwością możemy przywołać na pamięć motywy, dla których powinniśmy ufać Mu bezgranicznie i wołać do Niego, gdy jest nam trudno, gdy wydaje się nam, że giniemy.

  • Od Piotra idącego po wodzie w stronę Jezusa uczmy się tej wielkiej zasady, że zawsze należy patrzeć na Jezusa, a nie na jakikolwiek żywioł, który mamy pod stopami i który zagraża nam i próbuje nas nastraszyć.
  • Nigdy, a zwłaszcza pośród przeciwności i cierpienia, nie powinniśmy tracić „wzrokowego” (w sensie żywej wiary i ufności) kontaktu z Jezusem.
  • Pośród prób i zagrożeń należy tym usilniej wpatrywać się w Jezusa, wierzyć Mu, ufać i polegać na Jego wszechmocnej Miłości.

Oby Jezus nie musiał zbyt często upominać nas tak, jak upomniał Piotra: Czemu zwątpiłeś, małej wiary?

„Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”

W końcu ważne jest to, że Jezus widzi nas, towarzyszy nam, jest blisko i gotów jest kolejny raz wsiąść do naszej łodzi. Dzięki Jego Obecności uciszają się wielkie wichury i gwałtowne burze. Być może już doświadczyliśmy tego kolejny raz w tych rekolekcjach; może jeszcze na to czekamy – w tym czy owym obszarze naszych nieuporządkowanych relacji i uczuć.

  • Moc Jezusa jest wielka i niezawodna. Gdy jej doświadczamy, wtedy gotowi jesteśmy upaść – z uczniami – przed Jezusem i z pełnym przekonaniem powiedzieć: Prawdziwie jesteś Synem Bożym.

Ludzie z ziemi Genezaret zdawali sobie sprawę z wielkiej mocy Jezusa, dlatego znosili do Niego wszystkich chorych, pragnąc, by ci mogli dotknąć przynajmniej frędzli jego płaszcza. Ewangelista zaświadcza, że wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.

  • My możemy dostąpić znacznie większej bliskości z Jezusem.
  • My przyjmujemy Go w Jego Słowach i w cudzie Eucharystii i zjednoczenia z Nim w Komunii świętej.

Przedstawmy Mu to, co nas trwoży; co przerasta nasze siły, budzi lęk czy też jest wielkim pragnieniem naszego serca.

On na pewno odpowie, uzdrowi, pocieszy, umocni, doda odwagi.

– Witraż w kaplicy domowej jezuitów w Częstochowie.

*****

Bardzo podobne rozważanie znajduje się w mojej książce:

BÓG TAK WYSOKO CIĘ CENIhttp://www.sklep.deon.pl/produkt/art,46922,bog-tak-wysoko-cie-ceni.html

a także na audiobooku – czyta krakowski aktor Jakub Kosiniak

BÓG TAK WYSOKO CIĘ CENIhttp://www.sklep.deon.pl/produkt/art,50924,bog-tak-wysoko-cie-ceni-mp3.html

Komentarze

komentarzy 10 do wpisu “ODWAGI! Ja jestem, nie bójcie się!”
  1. Papież na Anioł Pański: Jezus jest zawsze blisko nas, również pośród mroku i trudności
    ◊ Kościoła nie ocalą cnoty i odwaga jego członków, ale wiara, która pozwala iść naprzód nawet pośród ciemności i daje nam pewność, że Pan Jezus jest zawsze blisko nas – mówił Franciszek w rozważaniu przed modlitwą Anioł Pański. Papież nawiązał do dzisiejszej Ewangelii o Piotrze idącym za Jezusem po wodzie.

    „W głosie Jezusa mówiącego «Chodź», Piotr rozpoznaje echo pierwszego spotkania na brzegu tego samego jeziora i natychmiast, po raz kolejny, zostawia łódź i idzie do Mistrza. Idzie po wodzie. – Ufna i ochocza odpowiedź na wezwanie Pana pozwala dokonywać wspaniałych rzeczy. Ale to przecież sam Jezus mówił, że możemy dokonywać cudów naszą wiarą, wiarą w Niego, w Jego słowo, w Jego głos. Piotr zaczyna jednak tonąć, kiedy odwraca wzrok od Jezusa i daje się pochłonąć przeciwnościom, które go otaczają. Ale Pan wciąż tam jest i kiedy Piotr Go wzywa, Jezus ratuje go z niebezpieczeństwa. W osobie Piotra, w jego wzlotach i słabościach, zostaje opisana nasza wiara: zawsze krucha i uboga, niespokojna, a jednak zwycięska; wiara chrześcijanina idzie na spotkanie z Chrystusem zmartwychwstałym, pośród burz i niebezpieczeństw świata”.

    Franciszek zwrócił też uwagę, jak bardzo zmienia się postawa uczniów, kiedy Jezus wsiada do łodzi i ponownie jest z nimi. Ustępuje lęk i wątpliwości, wszystkich jednoczy wiara w Niego.

    „Ileż razy i nam przytrafia się coś takiego. – Bez Jezusa, dalecy od Niego, czujemy się zalęknieni i bezradni. Wydaje się nam, że nie podołamy. Brakuje wiary! Jezus jednak zawsze jest z nami, być może ukryty, ale obecny i gotowy nam pomóc. Jest to bardzo trafny obraz Kościoła. Łódź, która musi się zmagać z burzami. Niekiedy wydaje się nawet, że już się ma przewrócić. Kościoła nie ratują cnoty i odwaga jego członków, lecz wiara, która pozwala kroczyć nawet pośród mroku i trudności. Wiara daje nam pewność, że Jezus jest zawsze obok nas, że Jego ręka podtrzyma nas w chwili niebezpieczeństwa. Wszyscy jesteśmy na tej łodzi i w niej czujemy się bezpieczni pomimo naszych ograniczeń i słabości. Czujemy się bezpieczni zwłaszcza wtedy, kiedy potrafimy uklęknąć i adorować Jezusa, jedynego Pana naszego życia”.

    kb/ rv

  2. małgorzata pisze:

    Chcę się podzielić moim doświadczeniem spotkania z Jezusem na modlitwie. Z rana modliłam się kontemplacją tej ewangelii.Dała mi ona dużo radości i umocnienia na resztę dnia. Wydawało mi się że mogę iść do Jezusa po wodzie i nie ulęknę się przeciwności.Jezus pokazał mi jak bardzo się mylę. po południu wystarczyły dwa sms-y które odebrałam, by one zburzyły całą moją radość. Nagle pojawił się niepokój, potem lęk a na koniec zwątpienie.Poczułam że tonę.Mogłam tylko krzyczeć Panie ratuj.Modliłąm się wersetami Psalmów i trzymałam kurczowo ręki Jezusa aby nie utonąć w ogarniającej panice. To doświadczenie pokazało mi jak szybko upadam. Jak łatwo pozwalam odebrać sobie radość i jaka jestem pełna obaw. Te fale to moje lęki, które właśnie w tym momencie się ujawniły i dały znać o sobie. Dzięki modlitwie mogłam je zobaczyć i za to dziękuję Bogu. Dziękuję Jezusowi za to że On sam do mnie przychodzi i mi pomaga.To On opanował niepokój i przywrócił mi radość.

  3. Znaleziony komentarz:
    „Komentarz: Fragment ten bardzo dobrze znany jest wszystkim. Zwróćmy naszą uwagę na jakże typową naszą postawę wyrażającą się tutaj w postawie Piotra. Historia wiary w życiu człowieka przebiega niejako falami. Tak, jak fala wznosi się wysoko i opada w dół. Człowiek w przypływie łaski danej od Boga, zachwytu nad Bożą Miłością, Bożą potęgą czyni pewne postanowienia, obietnice, daje Bogu i sobie pewne zapewnienia. Cały czas będąc umacnianym łaską, czując w sobie tę Bożą moc, zachowuje się jak Piotr. „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”. Wyczuwamy w jego głosie zapał. Czujemy miłość, która wręcz rozsadza serce Piotra. Tak. On kochał Jezusa, gotów był uczynić wszystko. Działał bardzo często w emocjach. Był typem sangwinika w połączeniu z cholerykiem. Wszystko robił od razu. Działał tu i teraz. Wybuchał, gdy nagromadziło się trochę spraw, a potem gorzko żałował i przepraszał za to. Jezus go takim kochał. To nie wszystko. Jezus go wybrał na głowę Kościoła! Jak wielką „obróbkę” musiała przejść jego dusza, jego charakter, osobowość, ileż pracy musiał sam w to włożyć, aby ostatecznie zostać Piotrem – Opoką Kościoła.
    Teraz w nocy na jeziorze znowu emocje biorą górę. Piotr w tym wszystkim jest bardzo szczery. Zawsze szczerze mówił. Często szybciej wypowiadał słowa, niż zdążył pomyśleć nad ich skutkami. Teraz niesiony uwielbieniem dla swego umiłowanego Nauczyciela zapragnął podejść do Niego po wodzie. Jego serce i dusza wyrywały się. W tej chwili wiedział, że wszystko jest możliwe – bo jest Jezus. A z Nim, przy Nim i przez Niego dzieją się różne cuda. Piotr był pewien. Jezus powiedział słowo: „Przyjdź”. Piotr tylko na to czekał. Wyszedł z łodzi, a było to na środku jeziora i szedł po wodzie w kierunku Jezusa. Niosła go miłość, niosły emocje, niosło uczucie uwielbienia, pragnienie zbliżenia do Jezusa, zachwyt nad Jego osobą. Gdy był w pewnej odległości od łodzi nieco „otrzeźwiał”. Zdał sobie sprawę z tego, co robi. Teraz włączył się umysł. Bardzo szybko przelatywały myśli. Już nie serce, ale umysł był pierwszy i on zawładnął Piotrem. Szybko ocenił całą sytuację. Logicznie, rozumowo, praktycznie. Nie było tu miejsca na niezwykłe wydarzenia, które przecież są udziałem Jezusa i których sam doświadczał i był świadkiem. Tutaj był tylko rozum, logika, chłodne wyliczenie i stwierdzenie: Przecież to niemożliwe! Jestem rybakiem i wiem. Po wodzie nie da się chodzić. W tym momencie uderzył go silniejszy podmuch wiatru. On niejako dopełnił całości, utwierdził Piotra w jego przekonaniach.
    Tam gdzie brak wiary, tam nie ma cudu, który na wierze się opiera. Piotr wpadł do wody. Zaczął tonąć. Strach sprawił, że zapomniał o swoich umiejętnościach pływania. Fala wydawała się ogromna, wiatr silny, noc, ciemność. Wszystko jeszcze potęgowało uczucie strachu. Piotr zawołał Jezusa: „Panie, ratuj mnie!” Całe szczęście, nie do końca w tym momencie zapomniał o tym, kim jest Jezus. Jeszcze resztki „pamięci” o mocy Jezusa pozostały w nim. „Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” Wystarczyła dłoń Jezusa, by uratować Piotra. W momencie, gdy Piotr poczuł dotyk dłoni Jezusa, wypełnił go pokój. Powróciła ufność, pewność jego Mocy, poczucie bezpieczeństwa. Teraz znowu wierzył, że nic mu nie grozi, a z Jezusem wszystko jest możliwe i z każdej opresji Jezus potrafi go wyciągnąć.
    Myślimy, że to zdarzenie spłynęło po Piotrze, jak przysłowiowa „woda po kaczce”? Nie. Długo jeszcze rozważał całe to wydarzenie. Przypominał sobie swoje uczucia i emocje, swoją pewność i to, co wydawało mu się wiarą, potem swój lęk i strach, gdy myślał, że śmierć zagląda mu w oczy, a w końcu ten cudowny pokój i poczucie bezpieczeństwa, gdy Jezus chwycił go za rękę. To wydarzenie nauczyło go wiele. Ale jeszcze nie na tyle, by uwierzyć, zawierzyć, zaufać do końca. Potrzeba było męczeństwa Jezusa i Jego śmierci, Potrzeba było wielkiego strachu Piotra i jego cierpienia na widok umęczonego Jezusa, potrzeba było bólu związanego z jego zaparciem się i przebaczenia Maryi i Jezusa, by dokonała się prawdziwa przemiana, by z Szymona stał się Piotrem – Skałą – głową Kościoła.
    Każdy z nas w swoim życiu doświadcza tego, co Piotr. Wielokrotnie pod wpływem łaski danej z Nieba, czujemy się silni, mocni, wydaje się nam, że wiara nasza jest niezłomna, ufność wielka. Że teraz to już nic nas nie rozłączy od miłości Jezusa. Czynimy zapewnienia, podejmujemy postanowienia. Często emocje biorą górę. Wychodzimy na środek jeziora, niekiedy nawet demonstrując swoją wiarę i ufność, jakby była na pokaz. Jednak w trakcie rozglądania się, widzimy, żeśmy chyba zaszarżowali. Woda głęboka, łódź daleko, fala wysoka, a Jezus jawi się nam niczym zjawa. W tych ciemnościach wygląda niewyraźnie. Wystarcza wtedy lekki podmuch wiatru, byśmy nagle stracili całą ufność, wiarę pokładaną w Bogu i wpadli do wody. A wtedy już całkowicie opanowuje nas lęk i na całe gardło wołamy: „Panie, ratuj mnie!” Za chwilę wszystko się ucisza, słońce wschodzi, my siedzimy w łodzi i okazuje się przy porannym świetle, że to, co nas tak przerażało, było trudnością, problemem, jest rzeczą błahą, a Bóg nad wszystkim i tak czuwa. Brzeg niedaleko i gdybyśmy nieco podpłynęli, znaleźlibyśmy grunt pod nogami. Wtedy to zazwyczaj klękamy na kolana i wyznajemy wiarę, dziękujemy Bogu i uznajemy Go za swego Pana.
    „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”. Ileż to razy było tak w twoim życiu? Ile razy upadałeś na duchu ulegając wątpliwościom? Czego potrzeba twojej wierze, byś stał się prawdziwie ufnym, prawdziwie wierzącym? Trzeba cierpienia. Trzeba przeżycia cierpienia. Przeżycia dogłębnie swej nędzy. Trzeba ukorzenia się przed Bogiem i stwierdzenia, przyznania się do swojej ogromnej słabości. Potrzeba prośby o przebaczenie i przyjęcia tego przebaczenia do serca. Kiedy tak się stanie, masz szansę, że twoja wiara doznała przemiany i stała się niczym skała. Ale nigdy nie możesz być do końca pewien, że gdy powieje nieco silniejszy wiatr, a ty rozejrzysz się dokoła, czy nie zwątpisz i wpadając do wody nie zakrzykniesz: „Panie, ratuj mnie!”
    Należysz do grona dusz najmniejszych. Nigdy, zatem nie stwierdzisz: Teraz jestem mocny wiarą i ufnością. Jednak możesz starać się upatrywać swoją moc i siłę, ufność i wiarę w Bogu. I codziennie składając Mu siebie w ofierze, prosząc o wszystko, bo sam nic nie posiadasz, może stanie się tak, że zdając sobie sprawę ze swej nicości, przyjmiesz Boga do serca i On prawdziwie stanie się twoją mocą. Ale dokona się to tylko w sercu pokornym, uniżonym, łagodnym, cichym. W sercu, które przemienione miłością, przeorane cierpieniem, prawdziwie uznaje swoją totalną słabość. I tak będzie uznawało do końca życia, ciągle pokładając całą ufność w Bogu.
    Niech Bóg błogosławi nas. Niech nasza pokora przyniesie nam ufność. Niech uznanie własnej słabości, da nam moc Bożą. Niech Bóg będzie wszystkim. Mocni tą prawdą kroczmy śmiało po jeziorze.

  4. okrzos pisze:

    Patrzenia na życie uczymy się od Pana Jezusa, a święci bardzo nam w tym pomagają; np. taką wypowiedzią:
    „Dobremu Bogu, który tak nas kocha, jest już wystarczająco przykro, że na czas próby musi nas zostawić na ziemi, byśmy Go jeszcze zamęczali powtarzaniem, jak bardzo jest nam tu źle. Starajmy się wyglądać na takich, którzy po prostu nie zwracają na to uwagi! (RiW 58)

    Nawet wtedy, kiedy nic nie rozumiem z wydarzeń, uśmiecham się i mówię [Mu]: „dziękuję”. Dobremu Bogu okazuję nieustannie promienność. Nie trzeba w Niego wątpić, byłby to brak delikatności. Nie, nigdy nie „przeklinajmy” Opatrzności, przeciwnie, okazujmy Jej zawsze wdzięczność (RiW 72).
    – św. Teresa od Dz. Jezus

  5. Asia pisze:

    Bóg zapłać za te i inne słowa! 🙂 Zapraszam serdecznie: http://dobre-slowa.blogspot.com/search/label/Ks.%20Krzysztof%20Osuch%20SJ z modlitwą.