Benedykt XVI: „Uwydatnianie wciąż na nowo wielkości naszej wiary jest rzeczą fundamentalną”

6 listopada 2013, autor: Krzysztof Osuch SJ

Genialne stwierdzenie Benedykta XVI z roku 2006 (to na samym początku). Oczywiście, cała wypowiedź jest znakomita.

(…) Przyszły mi na myśl słowa św. Ignacego: «Chrześcijaństwo nie jest dziełem perswazji, lecz wielkości» (List do Rzymian 3, 3). Nie powinniśmy dopuścić, żeby naszą wiarę udaremniały zbyt liczne dyskusje o wielu mniej ważnych i szczegółowych sprawach, natomiast powinniśmy mieć zawsze przed oczyma jej wielkość. Przypominam sobie, że gdy w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jeździłem do Niemiec, proszono mnie o udzielanie wywiadów i zawsze z góry wiedziałem, o co mnie będą pytać. Chodziło o święcenia kapłańskie kobiet, środki antykoncepcyjne, aborcję i inne podobne problemy, które wciąż powracają. Jeżeli dajemy się wciągać w te dyskusje, Kościół zostaje utożsamiony z kilkoma przykazaniami lub zakazami, a my wychodzimy na moralistów o niemodnych przekonaniach, natomiast nie objawia się w najmniejszym stopniu wielkość wiary. Dlatego uważam, że uwydatnianie wciąż na nowo wielkości naszej wiary jest rzeczą fundamentalną — zadaniem, od którego nie powinny odwracać naszej uwagi tego typu sytuacje.

(…) Ważna jest przede wszystkim troska o osobistą więź z Bogiem, z tym Bogiem, który się nam objawił w Chrystusie. Augustyn podkreślał wielokrotnie dwa aspekty chrześcijańskiego pojęcia Boga: Bóg to Logos i Bóg to Amor — tak dalece, że stał się całkiem mały, przyjął ludzkie ciało i wreszcie dał nam siebie jako chleb w nasze ręce. Te dwa aspekty chrześcijańskiego pojęcia Boga musimy mieć zawsze przed oczyma i mówić o nich innym. Bóg to Spiritus creator, to Logos, to rozum. I dlatego nasza wiara ma do czynienia z rozumem, może być przekazana za pośrednictwem rozumu i nie powinna się ukrywać przed rozumem, nawet przed rozumem naszych czasów. Ale właśnie ten odwieczny i nieskończony rozum to nie tylko wiedza o wszechświecie i tym bardziej nie jakaś prima causa, która po wywołaniu Wielkiego Wybuchu ustąpiła. Ten rozum ma serce tak wielkie, że mógł się zrzec swojej wielkości i stać się ciałem. I — według mnie — tylko na tym polega ostateczna i prawdziwa wielkość naszej koncepcji Boga. Wiemy: Bóg nie jest hipotezą filozoficzną, nie jest czymś, co być może istnieje, lecz znamy Go, a On zna nas. Możemy Go poznawać coraz lepiej, gdy wciąż z Nim rozmawiamy.

Dlatego fundamentalnym zadaniem duszpasterstwa jest uczyć innych i uczyć się samemu coraz lepiej się modlić. Istnieją dzisiaj szkoły modlitwy, grupy modlitwy; widać, że ludzie tego pragną. Wielu ludzi szuka wzorów medytacji gdzie indziej, ponieważ sądzą, że nie uda im się znaleźć w chrześcijaństwie wymiaru duchowego. Musimy im jeszcze raz pokazać, że ten duchowy wymiar nie tylko istnieje, ale że jest źródłem wszystkiego. W tym celu powinniśmy zwiększać liczbę takich szkół modlitwy, wspólnego modlenia się, gdzie można nauczyć się osobistej modlitwy w jej wszystkich odmianach, takich jak: słuchanie Boga w milczeniu, wnikliwe wsłuchiwanie się w Jego słowo, by przenikając Jego milczenie, rozpoznać Jego działanie w historii i w nas samych; dążenie do zrozumienia również Jego języka we własnym życiu i uczenie się, jak Mu odpowiadać słowami wielkich modlitw Psalmów Starego i Nowego Testamentu. Sami nie znajdujemy słów dla Boga, ale otrzymaliśmy je w darze: to Duch Święty wypowiedział za nas słowa modlitwy; możemy je sobie przyswoić, modlić się nimi i w ten sposób nauczyć się także modlitwy osobistej, coraz bardziej «uczyć się» Boga i stawać się pewni Boga, nawet jeżeli milczy — weselić się w Bogu. Taka zażyłość z Bogiem, a więc i zaznanie obecności Boga sprawia, że zawsze na nowo doświadczamy wielkości chrześcijaństwa. Pomaga nam to również przechodzić nad małymi sprawami, wśród których z pewnością trzeba chrześcijaństwem żyć i je urzeczywistniać dzień po dniu, cierpiąc i kochając, w radościach i smutku.

Z tej perspektywy widać — moim zdaniem — znaczenie liturgii również jako szkoły modlitwy, w której sam Pan uczy nas się modlić, w której modlimy się z Kościołem, zarówno podczas prostej i skromnej liturgii z udziałem niewielu wiernych, jak i podczas święta wiary. Właśnie teraz podczas różnych rozmów na nowo zdałem sobie sprawę, jak ważne jest dla wiernych z jednej strony milczenie w spotkaniu z Bogiem, a z drugiej święto wiary, jak ważna jest możliwość przeżywania święta. Świat również ma swoje święta. Nietzsche powiedział wręcz: Możemy świętować tylko, jeśli nie ma Boga. Ale jest to absurd: tylko jeśli Bóg jest i nas dotyka, możliwe jest prawdziwe święto. I wiemy, że te święta wiary otwierają na oścież serca ludzi i dostarczają przeżyć pomocnych w przyszłości. Widziałem to też podczas moich podróży apostolskich w Niemczech, w Polsce i w Hiszpanii, że wiara jest tam przeżywana jako święto, że towarzyszy potem osobom i je prowadzi.

Chciałbym w tym kontekście wspomnieć o jeszcze jednej sprawie, która mnie uderzyła, pozostawiając głębokie wrażenie. Ostatnie, niedokończone dzieło św. Tomasza z Akwinu, Compendium Theologiae, miało być w jego zamyśle podzielone na trzy części, odpowiadające po prostu trzem cnotom teologalnym: wierze, nadziei i miłości. Wielki Doktor zdążył rozpocząć i częściowo rozwinąć rozdział poświęcony nadziei. Mówiąc ogólnie, utożsamia w nim nadzieję z modlitwą: rozdział o nadziei jest jednocześnie rozdziałem o modlitwie. Modlitwa jest nadzieją w praktyce. Modlitwa bowiem ukazuje prawdziwą rację, dzięki której nadzieja jest możliwa: możemy nawiązać kontakt z Panem świata, On nas słucha, a my możemy słuchać Jego. To miał na myśli św. Ignacy, a ja chciałem wam przypomnieć dzisiaj jeszcze raz: Ou peismones to ergon, alla megethous estin ho Christianismos (Rom 3, 3) — rzeczą naprawdę wielką w chrześcijaństwie, która nie uwalnia od małych i codziennych spraw, ale nie powinna być przez nie spychana na dalszy plan, jest możliwość nawiązania kontaktu z Bogiem.

Druga sprawa, która właśnie w tych dniach przyszła mi na myśl, dotyczy moralności. Często słyszę, że budzi się dzisiaj w ludziach tęsknota za Bogiem, za duchowością i za religią oraz że zaczyna się na nowo uważać Kościół za możliwego rozmówcę, od którego w tym zakresie można czegoś oczekiwać. (Był czas, kiedy w gruncie rzeczy szukano tego tylko w innych religiach.) Wzrasta na nowo świadomość: Kościół jest wielkim depozytariuszem doświadczeń duchowych; jest niczym drzewo, na którym ptaki mogą zakładać gniazda, nawet jeśli później znów chcą lecieć dalej, jest miejscem, gdzie można spocząć na jakiś czas. Natomiast to, co ludziom jest bardzo trudno przyjąć, to głoszona przez Kościół moralność. Zastanawiam się nad tym — i to już od dłuższego czasu — i widzę coraz wyraźniej, że w naszych czasach moralność niejako podzieliła się na dwie części. Współczesne społeczeństwo nie jest po prostu pozbawione moralności, ale — jeśli tak można powiedzieć — «odkryło» i przypomina z mocą inny obszar moralności, któremu w przepowiadaniu Kościoła w ostatnich dziesiątkach lat, albo i dawniej, być może nie poświęcono wystarczającej uwagi. Chodzi o wielkie sprawy, takie jak pokój, odrzucenie przemocy, sprawiedliwość dla wszystkich, troska o ubogich i poszanowanie stworzenia. Złożyły się one na swoisty «zbiór» etyczny, który jako siła polityczna ma wielką moc oddziaływania i stanowi dla wielu zastępczą formę religii lub jej przedłużenie. Miejsce religii, postrzeganej jako metafizyka i rzecz zaświatów — być może także jako coś indywidualistycznego — zajmują wielkie kwestie moralne jako istota rzeczy, która nadaje człowiekowi godność i go zobowiązuje. Jest to jeden aspekt, to znaczy fakt, że ta moralność istnieje i fascynuje również młodych, angażujących się na rzecz pokoju, niestosowania przemocy, sprawiedliwości, ubogich i stworzenia. Są to naprawdę wielkie kwestie moralne, należące zresztą do tradycji Kościoła. Proponowane sposoby ich rozwiązania są często jednostronne i nie zawsze wiarygodne, ale o tym nie pora mówić teraz. Wielkie kwestie są obecne.

Innym obszarem moralności, którym nierzadko zajmuje się w sposób dosyć kontrowersyjny polityka, jest kwestia życia. Obejmuje on ochronę życia od poczęcia aż do śmierci, czyli jego obronę przed aborcją, przed eutanazją, przed manipulacją i przed przyznawaniem sobie przez człowieka prawa do decydowania o życiu. Często usprawiedliwia się te propozycje pozornie wielkimi celami, takimi jak ich użyteczność dla przyszłych pokoleń, co sprawia, że wydaje się rzeczą wprost moralną wziąć w swoje ręce życie człowieka i nim manipulować. Ale z drugiej strony istnieje także świadomość, że życie ludzkie jest darem, który powinniśmy szanować i otaczać miłością od pierwszej chwili do ostatniej, i odnosi się to również do cierpiących, niepełnosprawnych i słabych. W tym kontekście rozpatrywana jest również moralność małżeńska i rodzinna. Małżeństwo jest — że tak powiem — coraz bardziej spychane na margines. W niektórych krajach — jak wiemy — wprowadzono zmiany legislacyjne, zgodnie z którymi małżeństwo nie jest definiowane jako związek mężczyzny i kobiety, ale jako związek osób. W ten sposób oczywiście niszczy się podstawową ideę, a społeczeństwo, począwszy od jego korzeni, staje się czymś całkowicie odmiennym. Świadomość, że płciowość, eros i małżeństwo jako zjednoczenie mężczyzny i kobiety występują razem — «dwoje stanowić będą jedno ciało», jak mówi Księga Rodzaju — zanika coraz bardziej. Każdy rodzaj związku wydaje się absolutnie normalny — wszystko to jest przedstawiane jako swego rodzaju moralność bez dyskryminacji i swego rodzaju wolność należna człowiekowi. W ten sposób, oczywiście, nierozerwalność małżeństwa stała się ideą niemal utopijną, którą podważa również wiele osób aktywnych w życiu publicznym. I tak stopniowo niszczy się również rodzinę. Oczywiście problem ogromnego spadku liczby urodzeń jest tłumaczony na wiele sposobów, ale na pewno decydującą rolę odgrywa tu również fakt, że człowiek chce żyć dla siebie, nie bardzo wierzy w przyszłość i uważa, że jest rzeczą niemal niemożliwą urzeczywistnić ideę rodziny jako trwałej wspólnoty, w której może się wychowywać przyszłe pokolenie.

Tak więc w tych dziedzinach nasze przepowiadanie zderza się ze sprzeczną z nim świadomością społeczeństwa, z pewnego rodzaju — powiedzmy — antymoralnością, której podstawą jest koncepcja wolności jako możliwości autonomicznego wyboru bez uwzględniania wcześniej określonych orientacji, jako brak dyskryminacji, a więc jako aprobata wszelkiego rodzaju możliwości, a zatem przyjęcie postawy autonomicznej jako etycznie poprawnej. Ale druga świadomość nie zanikła. Wciąż istnieje, i uważam, że powinniśmy zabiegać o zespalanie tych dwóch stron moralności oraz ukazywać, że są one nierozerwalnie ze sobą złączone. Jedynie wtedy, gdy szanuje się życie ludzkie od poczęcia aż do śmierci, możliwa jest również wiarygodna etyka pokoju; tylko wtedy niestosowanie przemocy może się wyrazić na różne sposoby, i tylko wtedy akceptujemy naprawdę stworzenie, i można osiągnąć prawdziwą sprawiedliwość. Uważam w związku z tym, że stoi przed nami wielkie zadanie: z jednej strony, mamy przedstawiać chrześcijaństwo nie jako zwykły moralizm, ale jako dar miłości, która nas podtrzymuje i dodaje sił potrzebnych, by zdołać «stracić własne życie». Z drugiej strony, w tym kontekście darowanej miłości musimy dążyć do konkretów, znajdujących swój fundament w Dekalogu, który wraz z Chrystusem i Kościołem powinniśmy stopniowo i na nowo odczytywać w naszych czasach.

Te właśnie tematy, moim zdaniem, trzeba było i można było dodać. Dziękuję wam za wyrozumiałość i cierpliwość. Miejmy nadzieję, że Pan pomoże nam na naszej drodze!

opr. mg/mg

Obszerne fragmenty z: Przemówienie Benedykta XVI na zakończenie wizyty. 9 XI 2006 — Spotkanie z biskupami szwajcarskimi.

Moje podkreślenia (OK)

Komentarze

Jedna odpowiedź do wpisu “Benedykt XVI: „Uwydatnianie wciąż na nowo wielkości naszej wiary jest rzeczą fundamentalną””
  1. efer pisze:

    Chrześcijaństwo nie jest dziełem perswazji, lecz wielkości.
    , „…….powinniśmy mieć zawsze przed oczami jej wielkość „, – naszej wiary.

    Umieć dostrzegać wielkość, czegoś lub kogoś wielkość, która nas przerasta i nie pomniejszać jej to sztuka .

    Benedykt XVI uczy : -” Bóg to Spiritus creator, to Logos, to rozum .
    Ten rozum ma serce tak wielkie, że mógł się zrzec swojej wielkości i stać się ciałem”.

    Doskonała precyzja koncepcji Boga w słowach Benedykta XVI.
    Podziwiam Go i nie tylko za te słowa……………!
    Pozdrawiam .