K. Osuch SJ, Telewizja „miejscem wysokim”? – O miejsce na multipleksie dla TV Trwam!
6 lipca 2013, autor: Krzysztof Osuch SJMiło mi, że ogromne wysiłki milionów Polaków (w tym mój maleńki przyczynek, jeszcze raz tu zaktualizowany) odniosły skutek. Wiadomo, nadal trzeba patrzeć na ręce… i modlić się o to, by nie był marginalizowany BÓG i „to” wszystko, co służy Królestwu Bożemu pośród nas!
Pozwalam sobie jeszcze raz przypomnieć mój skromny przyczynek do obrony TV Trwam i do wsparcia JEJ starań – a właściwie NASZYCH starań, tzn. milionów osób wierzących – o przyznanie miejsca katolickiej telewizji na naziemnym multipleksie. Tylko gwałtem przez kogoś nakazanym można tłumaczyć upór władzy! A ostateczna inspiracja musi pochodzić od samego Anty-chrysta, który od czasów Chrystusa sprzeciwia się Tajemnicy zbawienia w Kościele! To zapewne jeszcze jedna odsłona opozycji i sporu oraz bezwzględnej walki, o której czytamy w Księdze Rodzaju w 3. rozdziale. Nie ma wątpliwości, że racja i zwycięstwo należą do Boga! Niech sobie wszelkie totalitaryzmy (otwarte czy krypto) nie zadają tyle trudu, by walczyć z tym, co Boże! Czy nie dość im ZGLISZCZY pozostawionych po XX-wiecznych TOTALITARYZMACH? Czy zacietrzewienie, głupota i zaślepienie muszą być jeszcze raz bezdenne? Akurat nas, Polaków, jeszcze raz ma boleśnie dotykać – wbrew naszej woli – kolejna odmiana bezbożnego systemu (laicyzmu, dyktatu relatywizmu prawdy i moralności, nachalnego genderyzmu, zorganizowanej deprawacji – jak się planuje od najmłodszych lat itp.)?
– Artykuł był publikowany w internecie i w Naszym Dzienniku.
Bardzo bym chciał, żeby wierzący katolicy, (podobno po przełomie roku 1989) mający znaczący wpływ na kształt życia społecznego, w tym na kształt mediów, nie robili tego samego, co przez pół wieku robiono w Polsce z nadania sowieckiego ateizmu! Myślę, że ponad dwa miliony podpisów w obronie telewizji Trwam, trwające marsze, gromadzące tak wiele osób – nie mogą być lekceważone! To jest pełen godności i powagi krzyk osób, które mają głębokie wyczucie wartości. I są gotowe ponosić ofiary i ryzyko płynięcia pod prąd logice zniewalania rozrywką, banałem, kultem mamony i doraźnego sukcesu. Oczekiwałbym autentycznego wsłuchania się i szacunku dla osób, które nie odwołują się do przemocy, lecz do racji, do rozsądku, do wartości, do Boga, do fundamentalnych wyborów o charakterze duchowym i religijnym.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,699,telewizja-miejscem-wysokim.html
Nie może być tak, żeby potężne media (w rękach ludzi, którzy przestali „wzlatywać” w świat Transcendencji), przesłaniały nam Boga, zacieśniały Horyzont, manipulowały nami. Nie mają prawa narzucać nam swej woli.
Dojrzeć motywy radości
Przed laty ukułem sobie takie powiedzenie: Wszystkie motywy radości są tu! Jest ich aż nadto. Istnieją obiektywnie, ale trzeba je sobie raz po raz uobecniać. Sztuka uobecniania motywów radości nie jest całkiem łatwa, ale należy do samej istoty żywego chrześcijaństwa. Możemy ją posiąść i całe życie doskonalić. Tylko w ten sposób możemy żyć pogodnie i godnie oraz na miarę Jezusowego daru. On gorąco pragnie, byśmy żyli z radością w sercu. Chce, by radość wraz z pokojem serca wyróżniała nas w morzu ludzkich smutków i niepokojów. To dla nas bardzo obiecujące i pocieszające, że sens swego przyjścia do nas i przejścia przez ziemię pełną udręk zechciał sprowadzić do radości, i to pełnej: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna”(J 15, 11). Nawet gdy swych uczniów przygotowywał na nieuchronne doświadczenia smutku, to jednocześnie dawał gwarancję zwycięskiej radości. Zapowiadał: „Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz za-mieni się w radość”(J 16, 20). Zatem nie mamy powodów do niszczącej nas trwogi. Nie mamy też złudzeń: wszyscy zderzać się będziemy z tym, co powoduje smutek i gorzkie łzy. Jednak możemy być pewni, że ostatnie zdanie należy do Boga, który smutek zamieni się w radość. Tak stanie na końcu, w wieczności. Pewność triumfującej radości daje nam prawo, a nawet nakłada obowiązek, by już, codziennie i w każdej okoliczności walczyć o radość. Tu, gdzie żyjemy; wśród doświadczanych słabości, przeciwności i prześladowań. Jak dokładniej ma wyglądać ta swoista walka (czy zabieganie) o radość?
Świetną radę daje Bóg przez proroka: „Podnieś się, Jeruzalem! Stań na miejscu wysokim, spojrzyj na Wschód, zobacz…”(Ba 5, 5). To cenna rada: trzeba się ruszyć z miejsca, w którym nie widać powodów do radości i wstąpić na miejsce wysokie, z którego widać dalej i więcej! „Jerozolimo, spojrzyj na Wschód i zobacz radość, która ci przychodzi od Pana” (Ba 4, 36). Znów ważne dookreślenie: radość przychodzi od Pana! Koniec końców nie ma innych źródeł radości trwałej, pewnej, głębokiej. Takiej, do której należy ostatnie zdanie.
Czy zwykliśmy często wstępować na miejsce wysokie i szczerze się rozradowywać? – Upowszechniane zdobycze cywilizacyjne zdają się wyprowadzać nas na miejsce bardzo wysokie. Już nie na jakiś pagórek czy wysoką górę, lecz na orbitę okołoziemską. Czy to jednak wystarczy, by widzieć i przekazywać to, co przychodzi od Pana i staje się motywem wielkiej radości? – Nie, samo to nie dostarczy motywów radości. Z „wysokich miejsc” naszej cywilizacji nadawane są różne treści i to czyni wielką różnicę. Chyba wszystkim daje do myślenia odczucie bolesnego paradoksu: oto z jednej strony wszelkiego rodzaju media, a dokładniej nadawcy, zalewają nas informacjami z najdalszych zakątków świata i z najróżniejszych obszarów wiedzy. Tak dużo dowiadujemy się o tajnikach przyrody. Liczne dyscypliny naukowe pozwalają nam zagłębiać się w dowolnym „kierunku” rzeczywistości i odkrywać fascynujące struktury materii ożywionej i nieożywionej. Z drugiej jednak strony, i to w pewnym sensie jednocześnie, z trudem spostrzegamy, że umyka nam to, co Najważniejsze. Czujemy niedosyt. Nasz duch traci głęboki i spokojny oddech, gdyż pozbawia się (czy ktoś go celowo pozbawia) możliwości kontaktowania się z Tym, który jako Jedyny jasno i dobitnie mówi, Skąd wyszliśmy i Dokąd podążamy!
„Wycieczka” w kierunku telewizji, zwłaszcza „Trwam”
Na przywołanym tle chciałbym zrobić „małą wycieczkę” w stronę toczącej się dyskusji (a właściwie narastającego sporu) wokół autentycznej wolności słowa w Polsce i miejsca dla katolickiej telewizji Trwam. Osobiście (a przecież nie jestem odosobniony) nie mogę się nadziwić (i jestem przekonany, że nie wskutek naiwności czy małodusznej stronniczości), jak ludzie przez nas upoważnieni do podejmowania ważnych decyzji mogą tak twardo i, moim zdaniem pokrętnie i nieszczerze, jednym przyznawać koncesje w nadmiarze, a innym odmawiać absolutnego minimum. Czary goryczy dopełnia to, że owi decydenci – przynajmniej niektórzy – deklarują wyznawanie wiary katolickiej. Gdyby jednak nawet ten ważny aspekt wiary pominąć, to jest jeszcze coś tak fundamentalne, jak nasz wspólny polski dom. Zakładam, że jest nam on drogi i chcemy go we wszystkich aspektach chronić, służąc głęboko pojętemu dobru jego mieszkańców. Zakładam, że nikt nie chce wywoływać niepokojów społecznych i zmuszać ludzi do dochodzenia swych słusznych racji w marszach i manifestacjach, nawet jeśli jest się pewnym, że przebiegać będą pokojowo, bez odwołania się do siły.
Moje zdumienie i (wewnętrzne) wołanie (by nie powiedzieć krzyk) o elementarną sprawiedliwość rosną do potęgi, gdy czasem patrząc na różne programy polskojęzycznych kanałów telewizji satelitarnej, widzę, jak żałośnie ciasny horyzont reprezentują i zakreślają. Skala banału, mimo całej barwności przekazu i zaawansowanych technologii, bywa porażająca. Ma się nieodparte wrażenie, że zdecydowana większość przekazywanych treści ma służyć przede wszystkim niewybrednej i nierzadko coraz mniej etycznej rozrywce. Wiadomo, rozrywka czy „igrzyska” mają gromadzić i uzależniać jak najwięcej odbiorców (niczym tytoń i alkohol). A po co? Owszem, żeby reklamodawcy musieli wykładać tym większe pieniądze. Sądzę jednak, że za tak chętnie eksponowanym aspektem ekonomicznym skrywa się „rzecz” znacznie ważniejsza, najważniejsza. Wszechobecna rozrywka – oprócz gwarantowania wielkich zysków – ma programowo i konsekwentnie właśnie zakreślać i wręcz wyznaczyć horyzont, w którym (najlepiej obowiązkowo) powinni poruszać się uzależnieni, a wpierw (słodko i przyjemnie) zmanipulowani odbiorcy, tzw. masy. Te same, które od czasu do czasu, jakby na odczepne i dla zamknięcia ust, są także wyborcami lokującymi „wybranych” na szczytach władzy. – Zatem chodzi o „rząd dusz”, ale nie tylko w sensie wąsko politycznym, doczesnym.
Mówiąc otwarcie (a zarazem po jezuicku, czyli mając na uwadze fundamentalne rozeznawanie duchów, o którym mówi św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych), stawką jest przynależność do królestwa Bożego albo do zgoła jemu przeciwnego! Trzeciej możliwości nie ma. Albo coś prowadzi w objęcia Miłości, albo Anty-miłości. Albo chodzi o Boga prawdziwego, albo o Mamonę. I albo się to robi świadomie i dobrowolnie, albo niewolnicy – nieświadomi swej niewoli – chcą „obdzielić” swym nieszczęściem jak najszersze kręgi.
Mamy prawo przedkładać racje; te najważniejsze!
Bardzo bym chciał, żeby wierzący katolicy, (podobno po przełomie roku 1989) mający znaczący wpływ na kształt życia społecznego, w tym na kształt mediów, nie robili tego samego, co przez pół wieku robiono w Polsce z nadania sowieckiego ateizmu! Myślę, że ponad dwa miliony podpisów w obronie telewizji Trwam, trwające marsze, gromadzące tak wiele osób – nie mogą być lekceważone! To jest pełen godności i powagi krzyk osób, które mają głębokie wyczucie wartości. I są gotowe ponosić ofiary i ryzyko płynięcia pod prąd logice zniewalania rozrywką, banałem, kultem mamony i doraźnego sukcesu. Oczekiwałbym autentycznego wsłuchania się i szacunku dla osób, które nie odwołują się do przemocy, lecz do racji, do rozsądku, do wartości, do Boga, do fundamentalnych wyborów o charakterze duchowym i religijnym.
Mam nadzieję, że Władza, będąca w służbie Narodu, i to w większości wierzącego, podziela jego etos, jego wiarę i gorące pragnienie chronienia i ocalania dóbr najważniejszych. Mam nadzieję, że nie wciągnęły jej tryby sił działających zza kulis, i że jej nie znieprawiły tajemne mechanizmy, wpływy i naciski, o których nam „maluczkim” nawet się nie śniło. Ufam, że autentyczna wiara, której przykładów realnego wpływu na konkretne działanie w historii naszego Narodu jest tak wiele, także dziś okaże swą sprawczą moc.
W tych dniach słyszeliśmy w liturgii m. in. to ważne Jezusowe stwierdzenie: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem” (J 3, 5n). Nie chciałbym nadużywać Słowa Bożego, ale nie wyobrażam sobie, żeby ktoś narodzony „z wody i z Ducha”, a także serio podążający do „królestwa Bożego”, nie rozumiał potrzeby wzmacniania tego wszystkiego, co pomaga rzeszom ludzi w Bogu odnaleźć pokój serca, sens, radość i tak ważne motywy życia i nadziei. „Tony” rozrywki i najbarwniejsze igrzyska tych cennych dóbr nie zapewnią. Przeciwnie, unieważnią, przesłonią je, jak małą dłonią przesłonić można wielkie Słońce.
Tam, gdzie chodzi o dobra najcenniejsze – rozstrzygające o sensownym życiu i wiecznym szczęściu – nie godzi się wysuwać na pierwszy plan partykularnie (partyjnie) pojmowane racje polityczne czy ekonomiczne. W naszych polskich domach – nie tylko w tych, które stać na telewizję satelitarną – musi być (oby koniecznie się znalazło) „miejsce wysokie”, na które można codziennie wstępować i ogarniać przebywaną drogę. Kto ma prawo – i w imię jakich (szlachetnych) racji – odmawiać milionom, w końcu przecież Bożego daru, jakim są nowe technologie komunikowania się?! Chyba tylko uzurpatorzy i dyktatorzy, a nie prawy regulator medialnego ładu, potrafią być nonszalanccy i cyniczni. Ładu – nawet medialnego – nie zbuduje się na byle czym!
A mówiąc o „miejscu wysokim”, przywołuję jeszcze raz piękne i tchnące radosną nadzieją zdania z Księgi Barucha: „Podnieś się, Jeruzalem! Stań na miejscu wysokim, spojrzyj na Wschód, zobacz twe dzieci, zgromadzone na słowo Świętego od wschodu słońca aż do zachodu, rozradowane, że Bóg o nich pamiętał” (Ba 5, 5). „Jerozolimo, spojrzyj na Wschód i zobacz radość, która ci przychodzi od Pana” (Ba 4, 36). Wolno nam wstawić w miejsce Jeruzalem, Jerozolimy: Polskę, Warszawę, każde miasto, siebie! Podnieś się, stań na miejscu naprawdę wysokim. I niech nikt nie zacieśnia Horyzontów – ani sobie, ani innym. Nawet gdyby ktoś w tym kierunku wywierał presję czy zmuszał.
Apel o takie konkurowanie
Niech sieci i kanały telewizyjne prześcigają się w wyprowadzaniu nas na „miejsce wysokie”! Tym, którzy to czynią, nie rzucajmy kłód pod nogi. Bądźmy po stronie Jezusa, który z Dobrą Nowiną posyła wszystkich wierzących na cały świat. Ale najpierw czyńmy wszystko, co możliwe, abyśmy my sami (w polskim domu, w Kościele, który jest domem) nie spoganieli, ulegając różnym naciskom i uwiedzeniom. Spoglądanie poza horyzont jednego dnia i świata, w którym (jeszcze tylko jakiś czas) po-żyjemy, nie powinno jawić się nam jako podejrzane i niemal naganne. Kto naprawdę ogarnia całą Naukę Jezusa, ten nie może absolutyzować twierdzenia, że należy żyć jedynie „chwilą obecną”, a w niej „twardymi” prawami rynku, zysku, biznesu itp.! Jakże ubogie byłoby takie życie – i jak łatwo byłoby zejść na manowce i mielizny – gdybyśmy, w pewnym sensie stale, nie odnosili się do tego, co było zbawczą ingerencją Boga w nasze ludzkie i polskie dzieje, i co będzie w przyszłości spełnioną obietnicą wiecznego życia w Bogu! Nie możemy stać się więźniami „jednej tylko chwili” – egoistycznie „wyciskanej” jak sok z cytryny. Nie możemy dać się uwięzić w samej doczesności. Jezus Zmartwychwstały i Jego Ewangelia uprawniają nas (a nawet zobowiązują) do „wzbijania się” myślami i pragnieniami w świat Boga, Królestwa Bożego.
Nie może być tak, żeby potężne media (w rękach ludzi, którzy przestali „wzlatywać” w świat Transcendencji), przesłaniały nam Boga, zacieśniały Horyzont, manipulowały nami. Nie mają prawa narzucać nam swej woli. Jeśli z oczywistych powodów (by nie popaść w wewnętrzną sprzeczność) nie godzi się i nie wolno na siłę wyzwalać ku bezkresnym Horyzontom Boga, to również, a nawet tym bardziej, nie godzi się w swój ciasny horyzont wciągać innych i nim zniewalać. Nie godzi się tego czynić, także bardziej „subtelnymi” metodami psycho- i socjotechnicznymi. Dlaczego? To oczywiste. Uwłacza to bowiem godności osoby i jej skierowaniu ku Bogu!
Jeśli powyższe stwierdzenia i sugestie wydają się przesadzone, to zapytajmy, czym ludzie zajmują się od rana do wieczora. Czym zajmujemy się – dzieci, młodzież, dorośli i pracujący? I czy nie jest tak, że na resztki czasu – po szkole, po pracy i domowych obowiązkach – „czyhają” (jak … hieny) media elektroniczne? Są one dość liczne i niby zróżnicowane, jednak w przytłaczającej większości wcale nie zamierzają wyprowadzać swych odbiorców na „miejsce wysokie”; chcą raczej, zabierając resztki czasu, przykuć uwagę i skierować nas ku strumieniowi przyjemnych czy ekscytujących wrażeń… A w ostatecznym rozrachunku – poprzez rozbudzanie pożądliwości (choćby tylko tej gnozeologicznej, poznawczej) – trzymać na uwięzi oczy, umysły i serca. Św. Jan od Krzyża trafnie spostrzega, że nieważne jest, jaka jest lina, gruba czy cienka, trzymająca ptaka na uwięzi. Ważne, że udaremnia wzbicie się w przestworza…
Nim się dzielimy
To prawda, Pan Jezus, będąc Bogiem-Człowiekiem zaafirmował doczesność jako piękny i cenny dar Ojca. Właśnie, Boga Ojca! Wszytko – i ptaki niebieskie, i ziarna wsiewane w różnej jakości glebę, i owce na pastwisku…, wszystkie stworzenia – mówiły Mu o Dobroci Ojca i na Ojca naprowadzały… A poza tym, Pan Jezus całym Sobą – nauczaniem, cudami, składanymi obietnicami, ubóstwem i stylem życia – przekonywał, że nasze życie na ziemi jest jedynie drogą do Domu Ojca. Obrazowo można powiedzieć, że Jezus – w jakimkolwiek aspekcie na Niego popatrzeć – wciąż na nowo i z niezmordowaną świeżością bierze nas za rękę i prowadzi właśnie na „miejsce wysokie”, z którego widać nasz wieczny Dom, Ojca, wieczne szczęście. A dokładniej mówiąc, to On sam – z całym bogactwem dwóch natur: Boskiej i ludzkiej – jest dla nas owym „miejscem wysokim”, a nawet, i to w całych ludzkich dziejach, najwyższym!
Po co nam te „Miejsca Wysokie”..?
Za słowami jednego Ojca Kościoła Wschodniego, Mikołaja Kabasilasa,:
„że, w przypominaniu sobie bezmiaru dobrodziejstw odnoszących się do mojego zbawienia, (…) już przez to samo moja dusza uczyniona zostaje na lepszą”.