Jezus – moim „miejscem wysokim”?
17 kwietnia 2023, autor: Krzysztof Osuch SJDo poważnej refleksji i owocnej modlitwy mogą nas zainspirować dwa krótkie fragmenty z Pisma Świętego.
1). „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem” (J 3, 5n).
2). Drugi fragment pochodzi z Księgi Barucha. Jego treścią jest wezwanie, by ruszyć się z miejsca ku miejscu, z którego widać dalej i więcej: „Podnieś się, Jeruzalem! Stań na miejscu wysokim, spojrzyj na Wschód, zobacz twe dzieci, zgromadzone na słowo Świętego od wschodu słońca aż do zachodu, rozradowane, że Bóg o nich pamiętał” (Ba 5, 5).
I jeszcze: „Jerozolimo, spojrzyj na Wschód i zobacz radość, która ci przychodzi od Pana” (Ba 4, 36).
Trwa pochód pokoleń, zmieniają się różne okoliczności, ale niezmienny jest Bóg i jego pragnienie skutecznego (realnego) świadczenia nam dobra i dostarczania motywów radości. My zaś pośród wszelkiej zmienności i przemijalności ludzkich spraw to jedno winniśmy uczynić swoim codziennym nawykiem: mobilizować się do wstępowania na miejsce wysokie! By widzieć. Widzieć więcej. Ogarniać… Sytuować to, co ulotne, kruche, ograniczone…, a jednak wartościowe.
Miejsce wysokie
Tak zwana „szara codzienność” z jej trudami, a także cywilizacja, w której żyjemy, mają to do siebie, że pozbawiają nas rozległych horyzontów. Niestety, miliony wpędzane są w cieśninę bezsensu i śmierci. „Dawne” perspektywy, płynące z Bożego Objawienia i światła wiary, dzisiaj dla wielu ulegają dramatycznemu zacieśnieniu. Spoglądanie poza horyzont jednego dnia i paru informacji przesadnie nagłaśnianych – wydaje się podejrzane i niemal naganne. „Ktoś” nam intensywnie sugeruje, a nawet wmawia z użyciem zabiegów socjotechnicznych, że należy żyć jedynie „chwilą obecną” (oczywiście, różnie można to rozumieć). I że w intensywności życia chwilą obecną ma tkwić sekret i sztuka udanego życia. Mamy zatem, a jakże, wykonywać solidnie (i słusznie) swoje obowiązki, zgłębiać tajniki materii, przyczyniać się do postępu… A poza tym mamy zanurzać się i sycić strumieniem doznań coraz bardziej intensywnych i barwnych, z definicji zmiennych i krótkotrwałych. A wszystko po to, by nie (musieć) zawracać sobie głowy tym, co spotka nas za granicą śmierci. Mamy (w podskokach i przy akompaniamencie „pstrej kakofonii dźwięków i obrazów”) stać się zadowolonymi więźniami doczesności. To jej mamy się całkowicie oddać, wyzbywając się myśli oraz pragnień, które „wzlatują” w świat Boga, Transcendencji, Królestwa Bożego.
– Jeśli te stwierdzenia wydają się komuś przesadzone, to zapytajmy, czym (kim) zajmują się ludzie od rana do wieczora. Dzieci, młodzież i pracujący (nierzadko) od świtu do nocy. I czy nie jest tak, że na resztki czasu – po pracy i domowych obowiązkach – czyhają (jak hieny) wszelkiej maści media elektroniczne? A te w przytłaczającej większości wcale nie zamierzają wyprowadzać swych odbiorców na „miejsce wysokie”. Chcą raczej, zabierając drogocenny czas, przykuć uwagę, skierować ku strumieniowi wrażeń, wzmóc żywioł konsumpcji… A w ostatecznym rozrachunku – poprzez rozbudzane pożądliwości (choćby tylko tę, zda się bardzo szlachetną: gnozeologiczną, poznawczą) – trzymać na uwięzi oczy, umysły i serca.
Św. Jan od Krzyża trafnie spostrzega, że nieważne jest, czy łańcuch czy cienki sznurek udaremnia gołębiowi wzbicie się w przestworza…
To prawda, Boży Syn, jednocząc w Sobie naturę boską i ludzką, niezwykle mocno i jednoznacznie zaafirmował dobrze znaną nam doczesność jako piękny i cenny dar Ojca. Właśnie, Boga Ojca! Wszystko – i ptaki niebieskie, i ziarna wsiewane w różnej jakości glebę, i owce na pastwisku…, wszystkie stworzenia – mówiły Mu o Dobroci Ojca i na Ojca naprowadzały…
A poza tym, Pan Jezus całym Sobą – nauczaniem, cudami, składanymi obietnicami, ubóstwem i stylem życia – przekonywał, że nasze życie na ziemi jest jedynie drogą do Domu Ojca, do wieczności. Można obrazowo powiedzieć, że Jezus – w jakimkolwiek aspekcie na Niego popatrzeć – wciąż na nowo i z niezmordowaną świeżością bierze nas za rękę i prowadzi na „miejsce wysokie”, z którego (już jakoś) widać nasz wieczny dom u Ojca. A dokładniej mówiąc, to On sam – z całym bogactwem dwóch natur: Boskiej i ludzkiej – jest dla nas owym „miejscem wysokim”, a nawet najwyższym w ludzkich dziejach!
Zapytajmy kontrolnie.
Jeśli być może mamy pasję wchodzenia na górskie szczyty, to pytajmy, czy równie mocna i świeża jest w nas pasja wstępowania na „miejsce wysokie” w sensie psychiczno-duchowym. I co konkretnie jest dla nas / mnie takim wysokim miejscem, z którego widać bardzo daleko? Czy jest nim Biblia: od Księgi Rodzaju po Apokalipsę?
Czy regularny i prawdziwie serdeczny kontakt z Jezusem jest dla mnie upragnionym „miejscem wysokim”, z którego widać już tak dużo i uskrzydlająco? To, o co pytamy, można nazwać po prostu żywą wiarą, która z jednej strony zawiera w sobie ogrom cudnych treści, a z drugiej jest intensywnym aktem ducha, który pozwala zwracać się do Boskich Osób z dziecięcą ufnością i miłością!
„Jeśli pójdziemy za Jezusem blisko, mówi św. Atanazy, to już tu na ziemi będzie nam wolno kosztować radości wiecznego święta, jakbyśmy byli w przedsionkach niebieskiego Jeruzalem” (LH, Wielki Post, str. 273). Co każdego dnia, nie tylko od święta, skutecznie pomaga nam rodzić się z Ducha i od-radzać się w kontakcie z Duchem Bożym?
I przeciwnie, co skutecznie przeszkadza nam i konsekwentnie więzi nas w samej doczesności i tylko „cielesnym” bytowaniu – pozbawionym perspektyw zdecydowanie lepszego życia w wieczności?
Za puentę niech nam posłuży myśl Jana Pawła II, na którą dziś natrafiłem w „Pamięci i tożsamości”:
„Najgłębszy sens historii wykracza poza historię i znajduje pełne wyjaśnienie w Chrystusie, Bogu-Człowieku. Chrześcijańska nadzieja sięga poza granicę czasu. Królestwo Boże zaszczepia się i rozwija w dziejach ludzkich, ale jego celem jest życie przyszłe. Ludzkość jest powołana do wychodzenia poza granicę śmierci i poza granicę przemijających wieków, ku ostatecznej przystani w wieczności, przy chwalebnym Chrystusie w trynitarnej komunii. „Nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności” (Mdr 3,4)” (s. 160).
***
Kto zechce, może tak jeszcze pytać:
W czym doświadczamy przemożnej słabości i jak sobie z nią radzimy?
Czy nauczyliśmy się co prędzej odbijać się z niej jak z trampoliny ku… Zbawicielowi?
Jest to naprawdę możliwe i konieczne, jeśli nie mamy popaść w smutek i marazm…
Oto kilka bardziej szczegółowych pytań:
– Co mi najskuteczniej pomaga w byciu uczniem Jezusa, a co bardzo przeszkadza?
– Co mnie jako człowieka narodzonego z Ducha ( w chrzcie świętym i w aktach wiary) bardzo raduje, a co poważnie smuci?
– Jakie są dla mojej duszy miejsca wysokie i ulubione?
Jakie są rodzaje modlitwy, sakramenty, ulubione lektury, do których wciąż powracam?
– To też bardzo nas weryfikuje: Jaki jest mój zasadniczy podział i przydział czasu? Na co i ile go poświęcam? Na ile plan dnia jest efektem moich przemyślanych i dobro-wolnych decyzji, a na ile (jedynie) wypadkową różnych nienazwanych „sił”, uwarunkowań, nawyków, przywiązań?
– I jeszcze tak: Kto nas w sposób ciągły formuje i „formatuje”? Czy na pewno i zasadniczo jest to Jezus Chrystus?
Co czytamy i uwewnętrzniamy? Czym się pasjonujemy? Czemu / komu oddajemy i poświęcamy czas wolny?
– Jakich doświadczamy zawirusowań, pochodzących od świata wrogiego Bogu i spełnieniu człowieka w Nim?
Jaki mamy zainstalowany program antywirusowy? Czy go od czasu do czasu aktualizujemy?
Dla nas (jezuitów i wszystkich znających duchowość „Ćwiczeń duchownych”) może czy powinien to być (z uwagą i zrozumieniem odprawiany) pięciopunktowy rachunek sumienia św. Ignacego Loyoli!
Ponadto, a jest to bardziej wymagające:
Czy zdarza się nam zawalczyć o wykorzenienie jakiejś uporczywej wady, szpecącej nasze relacje z Bogiem i ludźmi – przy pomocy metody tzw. szczegółowego rachunku sumienia (to wiedza dla… bardziej wtajemniczonych, ale dostępna, np. w mojej książce parokrotnie wznawianej: Rachunek sumienia, Wyd. WAM)?
Czy jesteśmy dość refleksywni i samo kontrolujący? Czy nie pochłania nas (jedynie) bezpośrednie działanie?
To przede wszystkim Słowo Boże z liturgii dnia wyprowadza nas codziennie na „miejsce wysokie”.
W Nim znajdziemy dość Światła, Miłości, motywów życia i nadziei!
Ze stołu Słowa Bożego dotrą do nas wystarczająco mocne impulsy wzywające do czuwania, nawrócenia, pokuty… W natchnionym Słowie znajdziemy stosowne „specyfiki” na choroby, które gnębią głębię naszych dusz, serc. Słowo Pańskie, będące jak miecz obosieczny, wydobędzie z ukrycia i unieszkodliwi to, co próbuje zniszczyć dany nam najcenniejszy dar, jakim jest godność dziecka Bożego i powołanie nas do wiecznego udziału w zwycięstwie Chrystusa Zmartwychwstałego.
(Może te refleksje i myśli nie są dość „uczesane”, ale chyba warto się z nimi zmierzyć).