MODLITWA ma swój PRÓG
6 maja 2015, autor: Krzysztof Osuch SJSłusznie przypuszczamy, że musi wydarzyć się coś wielkiego, by Bóg znów zajął w naszym sercu swoje najważniejsze miejsce, a modlitwa stała się radosnym świętem i czasem wytęsknionym. Wielu wie z własnego doświadczenia, że Bóg na różne sposoby interweniuje i przywraca prawdziwe widzenie rzeczywistości.
Misją Bożych proroków jest nawoływanie kolejnych pokoleń do porzucania egocentrycznego sposobu istnienia i odkrywania piękna, prawdziwości i dobroci istnienia w żywym odniesieniu do Boga i w kontakcie z Nim!
- Nie można być długo chrześcijaninem, jeśli przestanie się modlić, tak jak nie można żyć długo, nie oddychając – Romano Guardini.
- Oto co byłoby godne długich poszukiwań: zrozumieć, jak przychodzi Ten, który jest zawsze obecny” – św. Grzegorz z Nazjanzu.
Pragnienie modlitwy owocnej
Kto z nas nie chciałby modlić się dobrze i owocnie? Kto nie chciałby wychodzić z modlitwy zadowolony, ponieważ spotkał się z Tym, o którym wie, że darzy go największą Miłością? To jedna strona medalu, zaś druga mówi o tym, że mimo szczerych pragnień i standardowych starań odchodzimy z modlitwy (być może nie tak rzadko) nie do końca zadowoleni, a nawet z poczuciem niepowodzenia.
- Kto, przynajmniej od czasu do czasu, nie miewa takiego odczucia, że w czasie jego modlitwy nic się nie wydarza? Oczywiście, tylko Bóg zna serce i On jeden wie, jaką wartość ma dana modlitwa. Ale trudno nie przejąć się częstszym czy rzadszym odczuciem (i faktem), że choć zdobywamy się na modlitewne gesty i słowa, to jednak „nie widać” spotkania z kimś naprawdę ważnym, Najważniejszym – z Bogiem.
Z przywołaną tu troską i niepokojem spotykamy się dość często w zabieganej codzienności, ale i w czasie optymalnym – na rekolekcjach – przydarza się być niezadowolonym z praktykowanej modlitwy. Myślę, że jest to problem ważny i z odpowiednią starannością należy pytać o przyczyny poczucia niezadowolenia z modlitwy, która, gdyby była wydarzającym się spotkaniem z Bogiem, to jednak powinna „zadowalać i nasycać duszę” (por. Ćd 2) oraz radować.
Przejdźmy zatem, bez zbędnych słów, do sedna.
- Czy nie jest tak, że nasz główny problem polega na tym, że w czasie modlitwy dbamy o różne „elementy”, ale nie dość potrafimy zadbać o to, by modlitwa była stanięciem naprzeciw siebie „dwóch stron”: mojego ja i Boskiego Ty? Dla jakiegoś (pewno ważnego) powodu nie dochodzi do spotkania.
- Przy zachowaniu zewnętrznych oznak spotkania, w rzeczywistości nie dajemy szansy – sobie i Bogu – by spotkać się naprawdę! Brakuje jakiegoś ważnego elementu, co uniemożliwia międzyosobową wymianę; my nie przyjmujemy (nie słyszymy) tego, co Bóg nam pragnie zaofiarować (powiedzieć); a i Bogu „nie dajemy szansy”, by mógł usłyszeć, co nam leży na sercu i co chcielibyśmy Mu, po przyjacielsku, powiedzieć, powierzyć, ofiarować,…
Wiem, że przyczyn, dla których nie dochodzi do autentycznej modlitwy jest więcej niż jedna. Ale w tej chwili pragnę wskazać tylko jedną. Nazywam ją nieumiejętnością przekroczenia progu, za którym zaczyna się prawdziwa modlitwa, prawdziwe spotkanie z Bogiem.
Respekt dla progu modlitwy
Dawniej progi, zwłaszcza w wiejskich chatach, bywały dość wysokie. Obecnie progi są niskie, a nawet usuwa się je całkiem ze względów praktycznych. Inaczej jest z progiem do tej „izdebki”, do której należy wejść, by modlić się do naszego Ojca, który jest w ukryciu (por. Mt 6, 6). Tego progu nie da się zlikwidować. Nie wolno też dać sobie wmówić, że go w ogóle nie ma! Był zawsze, jest i będzie, jak długo żyjemy i modlimy się w ziemskich warunkach. Próg do „modlitewnej izdebki” czy komnaty jest dość wysoki i – może nie za każdym razem, ale na ogół – przekraczamy go z pewnym wysiłkiem. Jest to wysiłek nie naszych mięśni, lecz wiary i uważności, skupionej uwagi. Jeśli próbujemy przekraczać ten próg rutynowo, bez uwagi i jakby od niechcenia, to możemy się na nim potknąć, przewrócić i zostać przed progiem, w ogóle go nie przekroczywszy.
Jezus klaruje sytuację modlitwy tak: Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (Mt 6, 6), czyli udzieli się tobie na pewno…
- Winno być zawsze jasne, iż przestrzeń modlitwy tworzy to, że jestem ja, który chcę się modlić;
- że jest Bóg Ojciec, który czeka na mnie w ukryciu.
- Jest też potrzebna jakaś izdebka, do której należałoby wejść bardzo świadomie.
- I że jest właśnie próg, który należy przekroczyć świadomie, z maksimum uważności.
Próg, o którym mowa, nie jest materialny. Nie jest też umiejscowiony gdzieś na zewnątrz nas samych, lecz w nas: w głębi świadomości. W głębi osoby, która przez całe świadome życie ma przed oczyma duszy alternatywę i ma zadany wybór: jak istnieć. Jak żyć: czy jedynie egocentrycznie? Zawsze, niejako programowo i z wyboru, egocentrycznie? Czy raczej zdecydować się – najpierw po raz pierwszy, w jakimś przełomowym momencie nawrócenia – a potem już co dzień i często, w pewnym sensie stale, odnawiać tę decyzję, by bytować na tej ziemi Bogo-centrycznie? Coraz bardziej Theo-centrycznie, Chrysto-centrycznie! A przynajmniej na modlitwie starać się o prawdziwy, realny zwrot wprost ku Bogu! I trwać przed Nim, ile się da. Ile potrafimy! Na ile pozwala nam nasze powołanie, udzielona nam łaska. A ta jest zapewne zawsze większa niż nasza gotowość, by ją przyjąć i żyć z niej.
Egocentryczne nastrojenie
Powiem to samo, ale nieco inaczej. Jest w nas pewna niewidzialna linia czy też właśnie niematerialny próg, który odgradza dwa stany ducha. Każdy stan ma swoją intensywność i „barwę”. W jednym jest życie, rozkwit, nadzieja, przyszłość; w drugim – samotność, perspektywa przemijania i śmierci, brak nadziei i uszczęśliwiającej przyszłości.
Te dwa stany ducha ujawniają się także w czasie modlitwy (raz rzeczywistej, raz pozornej). Raz bowiem podejmujemy modlitwę rzeczywistą, a innym razem pozorujemy modlitwę; modlimy się na niby. Każdemu zdarzyć się może (i pewno zdarza się to częściej niż sądzimy), że modlitwa – od początku do końca – jest raczej celebracją siebie i hołdowaniem egocentrycznemu usposobieniu niż spotkaniem z Drugim, z naszym Stwórcą i najlepszym Ojcem czy z Panem Jezusem.
- Praktycznie znaczy to, że na niby-to-modlitwie przebywam ze sobą. Jestem sam – zaabsorbowany sobą, cały czas skoncentrowany na sobie, przejęty swoimi np. lękami, zranieniami czy także kontrolowaniem tego, co się we mnie dzieje: jak się czuję, czy jest mi dobrze, czy jest mi „fajnie”…
- Obrazowo można by stan ten określić, za św. Augustynem, jako bycie zakrzywionym ku sobie samemu. A zakrzywionym ku sobie samemu można być z różnych powodów – w subiektywnym przeżyciu – ważnych lub błahych, ale w końcu chodzi o rodzaj pretekstu i … alibi.
- Za wszystkimi powodami i pretekstami „stoi” (jako powód) fatalny stan uwięzienia w „domu niewoli” – w sobie samym! Ujawnia się wtedy wielka bieda i fundamentalny grzech egocentryka, który (jeszcze) nie potrafi przenieść uwagi na Boga, na Jego Majestat, na Jego przymioty. Na Jego Plan Zbawczy. Na Jego Miłość… Po prostu na wspaniały i nieogarniony „świat” Boga!
Nastrojenie modlitewne
I jest inny stan ducha, inny sposób istnienia. Jest to stan ducha modlitewny, religijny, wyraźnie relacyjny. Ten stan pojawia się, gdy przekraczam próg i zaczynam istnieć naprawdę inaczej, gdyż zwracam się cały do Boga. Uznaję od pewnego momentu to, że nikt i nic nie jest bardziej godne mojej maksymalnej i spokojnej uważności niż ON. Kieruję zatem ku Niemu całą moją uwagę i wszystkie zdolności poznawcze. Pragnę też – mimo przeszkód, mimo rozproszeń – trwać w relacji z Bogiem, w uważnym otwarciu i odniesieniu do Niego. Pozwalam, by olśnił mnie Jego Majestat. Staję przed Nim – jak tylko potrafię – otwarty na Jego Wolę. Słucham, co On mówi do mnie. Rozważam to. Pytam, jeśli nie pojmuję. Odpowiadam, gdy On pyta. Rozmawiam. Owocem tej komunikacji i komunii jest to, że ogarnia mnie radość i pokój. Boży pokój, którego świat dać nie może (por. J 14, 27).
Tak, próg oddzielający w nas stan nie-modlitwy od stanu modlitwy jest realny, faktyczny, choć wskutek grzechu pierworodnego łatwo (w świadomości i w konkretnym planie dnia) pomijamy „stan modlitwy” czy po prostu modlitwę, jako „rzecz” nazbyt nieuchwytną i niewiele dającą. A nawet kiedy już zabezpieczamy czas na modlitwę, to i tak do modlitwy nieraz nie dochodzi, gdyż nie zdobywamy się na faktyczne „wyrwanie się z siebie i przejście w Boga” (por. św. Ignacy Loyola). To raczej zajmowanie się sobą i przebogatym światem „stworzeń” przychodzi samo i wręcz się narzuca.
- Długotrwały brak realnej modlitwy, brak chwalenia Boga, brak próśb, powierzania się i dziękczynienia wskazuje na to, że tak naprawdę człowiek oddaje się bałwochwalstwu siebie samego, różnych stworzeń… Zajmowanie się Bogiem, pielęgnowanie relacji z Nim traci na znaczeniu!
- Brak smaku w modlitwie skutkuje tym między innymi, że człowiek potrafi godzinami śledzić losy wirtualnych bohaterów z seriali filmowych czy wchodzić w wirtualne gry, a Bóg traktowany jest jak ktoś mało ważny lub jakby w ogóle nie istniał.
Słusznie przypuszczamy, że musi wydarzyć się coś wielkiego, by Bóg znów zajął w naszym sercu swoje najważniejsze miejsce, a modlitwa stała się radosnym świętem i czasem wytęsknionym. Wielu wie z własnego doświadczenia, że Bóg na różne sposoby interweniuje i przywraca prawdziwe widzenie rzeczywistości. Misją Bożych proroków jest nawoływanie kolejnych pokoleń do porzucania egocentrycznego sposobu istnienia i odkrywania piękna, prawdziwości i dobroci istnienia w żywym odniesieniu do Boga i w kontakcie z Nim!
- Tak naprawdę w każdym pokoleniu i wobec każdego człowieka potrzebna jest interwencja samego Boga, by człowiek mógł porzucić swój obłędny egocentryzm i rozradować się wymianą Miłości ze swoim Stwórcą i Ojcem. Na przestrzeni Dziejów Zbawienia, a także dziś, Bóg „nie szczędzi” ludziom ani wielkich wyznań Miłości, ani mocnych słów perswazji, a także ostrzeżeń. Znajdziemy to wszystko w Piśmie Świętym w nadobfitości.
Wyrwać się z siebie – sztuka przekraczania progu
Jest dla nas wielką pociechą i źródłem nadziei, że Bóg zawsze przychodzi nam z pomocą. Bóg nigdy nie zawodzi ani się nie spóźnia, byleśmy tylko chcieli spotkać się z Nim na modlitwie. On zawsze jest pierwszy… Ale i nasz wkład też jest ważny i konieczny. Jest on różnoraki, ale tu mam na uwadze to jedno: starać się opanować sztukę przekraczania progu, za którym zaczyna się modlitewne spotkanie.
- Mówiąc konkretnie i praktycznie, chodzi o to, żeby przysposobić się do modlitwy odpowiednio dużą (wystarczającą) dawką czasu, w którym milczymy, uspokajamy ducha i, rzec by można, zbieramy siły do wyrwania się z siebie, by przejść w Boga.
W tym procesie wyciszenia i uspokojenia uświadamiamy sobie, że jesteśmy kimś wyjątkowym, kto może transcendować (przekroczyć siebie, wyrwać się z siebie) i nawiązać kontakt z Bogiem. Im więcej ciszy, milczenia i uspokojenia, a także wejścia w głąb siebie, tym łatwiej „dojrzeć” TY Boga Stwórcy, który przemawia do nas zarówno w głębi serca, jak też zwraca się do nas z głębin Historii Zbawienia, z wszystkich Ksiąg Pisma Świętego. Tak, Boga spotykamy i w sobie, we wnętrzu, a także w Objawieniu historycznym, w przepowiadaniu Kościoła. Święty Bernard powie o tym tak: „Nie masz potrzeby, człowieku, przepływać morza, przenikać chmur, przekraczać Alp. Zapewniam cię, nie masz dalekiej drogi do przebycia. Wystarczy ci tylko zwrócić się do samego siebie, by w swoim wnętrzu spotkać Boga”.
- Najpierw jednak trzeba zaaplikować sobie dużą dawkę milczenia, ciszy, uspokojenia.
- Jedynie milcząc, stajemy się prawdziwie obecni – obecni dla siebie i dla Boga.
- Tylko obecni mogą się spotkać!
******************************************
Rozważanie pochodzi z mojej książki:
„Przyjdę niebawem. Rozważania na czas kryzysu, lęku i powrotu Jezusa”, Wydawnictwo WAM 2012.
Dodałbym z dyskusji na forum po tym rozważaniu – http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,361,prog-modlitwy.html – tę dosadną i trafną wypowiedź:
~przyjaciel:
Czasami dobrze dostać w pysk.
Wie się, że trzeba się zatrzymać,
zacisnąć usta, z obiegu dać się wycofać
jak pieniądz co stracił wartość.
Wie się, i nic. Dalej uparta gadanina,
dalej w działaniu na rzecz „potrzebującego”,
dalej w zbawianiu świata, co gdzieś ma.
Zaangażowana,zabiegana, zagadana.
Nie do wytrzymania.
Ślepa jak krecina stara.
nie widzi uchylonych drzwi izdebki,
która zaprasza obieżyświata.
Trzeba wywrócić się na równej drodze,
potłuc porządnie. I wreszcie wynieść się tam.
Zresztą pełna zawodu, żalu, płaczu.
Tak uganiała się, by (s)pokój posiąść,
że aż nie pojmuje, że się go tylko otrzymuje.
I jeszcze:
~OK Piękna myśl Gandhiego na temat modlitwy.
„Nie jestem literatem ani naukowcem. Staram się być człowiekiem modlitwy. Bez niej utraciłbym rozum. Jeśli pomimo prób nie utraciłem pokoju duszy, to tylko dzięki temu, że modlitwa przynosi mi pokój. Można przeżyć kilka dni bez pożywienia, ale nie bez modlitwy. Modlitwa jest o poranku kluczem, a wieczorem – zasuwą”.
– Kard Ravasi opatruje tę myśl-świadectwo takę refleksją:
„W słowach Gandhiego podoba mi się końcowy obraz klucza i zasuwy. Pięknie jest móc zakończyć swój dzień pieczęcią modlitwy w chwili, gdy zapada wieczór i przebywasz spokojny w domu, w którym telewizor jest wyłączony. Albo po wyjściu z łona snu i nocy otworzyć bramy dnia kluczem modlitwy, odsłaniającej przed tobą życie i oświetlającej je, nawet jeśli nadchodzące godziny będą trudne i ciemne”.
„I w kuchni także, wśród garnków i rondli, Pan jest z wami!!! ” – tak, Ojcze Krzysztofie… i w kuchni i w pralni -;) i w poczekalni, w parku, w drodze, wszędzie… w każdym momencie, kiedy myśli są wolne od jakichkolwiek innych konieczności, które wymagają skupienia intelektualnego w danym momencie i chwilowej koncentracji na owych ważnych zadaniach.
Jest, jak precyzyjnie i przepięknie wyraził ów sens o.Brunon Koniecko OSB w „Medytować to…”. Takie jest i moje doświadczenie. Można żyć w nieustającej łączności z naszym Stwórcą a jednocześnie jest to więź bardzo intymna. pragnę być przy Bogu i proszę, by Bóg mnie wspierał w moim pragnieniu… nikt tego nie wie, to też jest moja milcząca miłość i sens istnienia, moja wiara, nadzieja, radość i pokój… pokarm, który karmi i zaspokaja wszelkie głody. Właśnie dlatego, że nic nie jest zewnętrzne, wszystko dzieje się na poziomie serca i bardzo osobistej relacji, jest tak zbawcze, tak cudowne i tak ożywiające. Tylko ja i mój Bóg, moje Wszystko…
Medytować to:
Medytować to słuchać. To słuchać swojego serca. To słuchać i patrzeć czy jest się obecnym.
Medytować to być obecnym. Tu i teraz. To trwać w tej obecności. To być czujnym. To być uważnym.
Medytować to widzieć. To widzieć siebie, widzieć otoczenie, widzieć Rzeczywistość. To czuwać.
Medytować to patrzeć by nic nie utracić; by nie utracić chwili, by nie utracić momentu, by nie utracić spotkania, spotkania z Miłością.
Medytować to widzieć. To widzieć to, co jest przede mną. To widzieć, co jest obok mnie. To widzieć zmiany. Zmiany, jakie dokonują się we mnie, w otaczającym świecie. To zauważać to wszystko, co się dzieje wokół mnie.
Medytować to nie być gdzieś, to nie być tam. Medytować to nie trwać w przeszłości, to nie
myśleć o przyszłości. Medytować to być tu i teraz.
Medytować to trwać przy Tym, którego wzywasz. To być z Nim. To widzieć Go.
Medytować to cieszyć się obecnością Tego, który mnie stworzył, który powołał do istnienia wszystko, co jest.
Medytować to widzieć stworzenie, to widzieć Dobro, to widzieć Prawdę, to widzieć Drogę, to widzieć Życie.
Medytować to być zanurzonym w Obecności. To być w obecności Tego, przed którym stajesz.
Medytować to nie poddawać się wyobrażeniom, mniemaniom.
Medytować to powracać do źródła, do Prawdy. To powracać na drogę.
Medytować to nie odwracać się Tego, z którym idziesz. To nieustannie pamiętać o Tym,
który jest Światłością prawdziwą. To być myślą przy Niepojętym i Nieogarnionym. To być myślą przy Słowie, które stało się Ciałem.
Medytować to otworzyć serce dla Tego, który Cię umiłował. To zrobić miejsce Temu, który chce z Tobą wieczerzać.
Medytować to widzieć. To widzieć we wszystkim ślad Tego, który to wszystko uczynił.
Medytować to trwać myślą przy Tym, który trwa przy Tobie.
Medytować to wiedzieć, co czynić. To mieć właściwą mowę, właściwe dążenia. To być rozważnym.
Medytować to być skromnym, cierpliwym, skupionym. To być skierowanym na egzystencję.
Medytować to patrzeć na to, co stanowi istotę mego doświadczenia. To nie poddawać się iluzjom.
Medytować to być świadomym.
Medytować to głosić Imię Tego, który jedynie jest Święty.
Medytować to być z Chrystusem.
Dziś przeczytane. Bł. Karol de Foucauld:
Modląc się, nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani (Mt 6, 7).
Co chcesz powiedzieć, Boże mój, zalecając nam modlić się kilkoma słowami, a nie wieloma jak poganie? Słowa nie są zakazane, ponieważ Kościół zaleca i nakazuje modlitwy ustne, nawet dosyć długie. Poganie jednak wierzyli, że wystarczy wymawiać je ustami, tymczasem Ty chcesz, by serce modliło się zawsze tak jak wargi. Zachęcając nas do modlitwy, mówisz nam o trzech sprawach. Po pierwsze – że modlitwy ustne nie są godne miana modlitwy zdolnej Tobie się podobać, jak tylko wtedy, gdy razem z wargami modli się serce. Po drugie – że nie powinniśmy czuć się zobowiązani do recytowania modlitw ustnych, lecz że wystarczy mówić do Ciebie wewnętrznie w modlitwie myślnej. Po trzecie – że aby modlić się do Ciebie, nie jest nawet konieczne wymawiać wewnętrznie słowa w modlitwie myślnej, ale wystarczy trwać z miłością u Twoich stóp, kontemplując Cię, wyrażając oddanie, uwielbienie, pragnienie Twojej chwały i pocieszania Ciebie, ofiarowując Ci miłość i wszystko, czym inspiruje ona człowieka. Ten trzeci sposób modlitwy, tyleż dyskretny, co gorący, jest wspaniały. Modlitwa, jak mówi św. Teresa, polega nie na tym, by wiele mówić, ale by bardzo kochać. Potwierdzają to również Twoje słowa, Panie.
za: http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1461,u-stop-boga.html
U stóp Boga
Życie Duchowe bł. Karol de Foucauld / tłum. Bolesław Dyduła SJ
Papież na audiencji ogólnej: Duch Święty chce nam doradzać, ale musimy się na Niego otworzyć przez modlitwę
„Zawsze powracamy do tego samego, nieprawdaż, do modlitwy. Ale jest to tak bardzo ważne. Modlić się pacierzami, których wszyscy nauczyliśmy się jako dzieci, ale także modlić się własnymi słowami, prosić Boga: Panie Boże, pomóż mi, doradź mi, co teraz powinienem zrobić? A kiedy się modlimy, robimy miejsce Duchowi, aby przyszedł i nam pomógł w tej właśnie chwili, poradził nam, co mamy zrobić. Nigdy nie zapominajmy o modlitwie, nigdy! Nikt się nie spostrzeże, kiedy modlimy się w autobusie czy na ulicy. Módlmy się w ciszy, sercem, wykorzystujmy te chwile na modlitwę. Módlmy się, aby Duch dał nam ten dar rady. W zażyłości z Bogiem i słuchając Jego Słowa, stopniowo wyzbywamy się własnej logiki, często zależnej od naszych ograniczeń, uprzedzeń, ambicji. Uczymy się natomiast pytać Pana Boga: a Ty, czego pragniesz? Uczymy się prosić Pana Boga o radę. W ten sposób dojrzewa w nas głęboka, niemal istotowa harmonia w Duchu i doświadczamy, jak bardzo prawdziwe są słowa Jezusa z Ewangelii Mateusza: «Nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was»” – powiedział Papież.
Tekst pochodzi ze strony http://pl.radiovaticana.va/news/2014/05/07/papie%C5%BC_na_audiencji_og%C3%B3lnej:_duch_%C5%9Bwi%C4%99ty_chce_nam_doradza%C4%87,_ale_musimy/pol-797246
strony Radia Watykańskiego
Modlitwa jest poematem miłości, tlenem duszy, zanurzeniem w Źródle Życia, słodkim pocałunkiem Ducha Świętego, przejściem z próżni do pełni, zamieszkiwaniem w Imieniu Boga, spotkaniem z Wielkim Obecnym, jest gaworzeniem dziecka tulonego w ramiona Boga Ojca. Ostatecznie wszystkich nas mocą łaski można przeistoczyć w modlitwę. Jesteśmy Bogu drożsi niż wszystkie tabernakula świata, bardziej wonni niż kadzidło przed Jego Obliczem.
Życzę odwagi w miłowaniu i radości ze spotkania z Tym który JEST!
Od CISZY poprzez … do POKOJU!
Modlitwa św. Teresy od Jezusa o łaskę doskonałej miłości:
Boże mój w Trójcy Świętej Jedyny,
przedwieczna i nieskończona Miłości!
UŻYCZ MI ŁASKI DOSKONAŁEJ MIŁOŚCI TWOJEJ,
ABY OGNIEM SWOIM WYNISZCZYŁA WE MNIE
WSZELKIE MĘTY MIŁOŚCI WŁASNEJ.
Daj, bym miłowała Ciebie,
jedyny Skarbie mój i wszystka szczęśliwości moja,
ponad wszystko stworzenie
i siebie samą w Tobie, dla Ciebie i przez Ciebie.
I bliźniego mego podobnież,
znosząc brzemiona jego, jak pragnę,
by inni znosili moje.
Wszystko zaś, cokolwiek jest, oprócz Ciebie,
daj, bym tylko o tyle miłowała,
o ile to może być mi pomocą w dojściu do Ciebie.
Daj, bym się wiecznie radowała,
tak jak dziś się raduję z tego,
że Ty sam jesteś miłością i godzien jesteś miłości,
i że Cię miłują miłością nieustającą
Apostołowie i wybrani Twoi w chwale wiecznej
i twarzą w twarz, bez zasłony, oglądają Ciebie.
Sprawiedliwi zaś Twoi w tym życiu poznają Ciebie
w światłości wiary i czczą i pragną Ciebie
jako jedyne i najwyższe Dobro swoje
i kres, i ognisko wszystkiego pragnienia swego
i wszystkiej miłości swojej.
Oby zarówno z nimi tak Ciebie miłowali
wszyscy oziębli, niedoskonali i grzesznicy.
Obym choć jednego z nich do takiej miłości Twojej
skłonić i przywieść mogła i zdołała,
jak o to przy pomocy łaski Twojej
starać się chcę i pragnę.
Amen.
„I w kuchni także, wśród garnków i rondli, Pan jest z wami!!! ”
( Św. teresa z AvillaTwierdza wewnętrzna 5, 8)
„Tak wiele spraw w codziennym życiu zasłania nam Boga. Nie tylko niewiara, grzech, ale i zmęczenie, roztargnienie czy zwykła słabość ludzka.”
ks. Jan Twardowski
Modlitwa jest niewyczerpalnym skarbem, drogą prowadzącą do Pana Boga. Żyć w modlitwie, to jest stała bliskość z Jezusem.