Krzysztof Osuch SJ, Hymn o Miłości – Ona sama wystarczy

15 października 2012, autor: Krzysztof Osuch SJ

W naszej głębi drzemią zasadnicze pytania: „co w tym życiu jest grane?” Co jest w nim najważniejsze? Co powinno liczyć się najbardziej, a co się de facto liczy? Czy jest jakiś wspólny „mianownik” dla wszystkich ludzi; coś, co – oprócz pieniędzy – ożywiałoby różnorodną aktywność człowieka?

Odpowiedź otrzymujemy w dzisiejszym słowie Bożym. Św. Paweł wskazuje wprost na Miłość, a czyni to podniośle i pięknie… Na Miłość wskazuje także Pan Jezus (On tym bardziej). Ilekroć w Eucharystii uobecniamy Jego zbawczy czyn z Wieczernika i Golgoty, tylekroć odsyłani i zanurzani jesteśmy w oceanie Boskiej Miłości. Jednak wymowa Eucharystii jest z reguły bardzo dyskretna i zakłada wiarę, uważność. Domaga się szukania – za każdym razem na nowo – odpowiedzi na Jezusowe pytanie: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem?” (J 13, 12).

 

Katolik.pl – Hymn o Miłości – Ona sama wystarczy.

 

Starajcie się o większe dary: a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą.

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.

Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe.

Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz: Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość (1 Kor 12,31-13,13).

W naszym życiu uczyliśmy się (i nauczyli) różnych rzeczy. Posiedliśmy różne umiejętności… Ich lista jest otwarta, gdyż wciąż wiedzę zdobywamy i nabywamy nowych umiejętności. Stają też przed nami różne zadania – stare i coraz to nowe. Codziennie konfrontowani jesteśmy z różnymi wymogami życia w rodzinie, w społeczeństwie, w Kościele… No i może czasem mamy tego (lekko) dosyć. A poza tym nasuwają się nam dość poważne pytania.

Co jest w życiu grane?

Rzeczywiście, od czasu do czasu pytamy, o co w tym wszystkim chodzi. A może już przestajemy pytać, bo wątpimy, czy istnieje wiarygodna odpowiedź. Jednak w naszej głębi drzemią zasadnicze pytania: „co w tym życiu jest grane?” Co jest w nim najważniejsze? Co powinno liczyć się najbardziej, a co się de facto liczy? Czy jest jakiś wspólny „mianownik” dla wszystkich ludzi; coś, co – oprócz pieniędzy – ożywiałoby różnorodną aktywność człowieka?

Odpowiedź otrzymaliśmy w dzisiejszym słowie Bożym. Św. Paweł wskazał wprost na Miłość, a uczynił to podniośle i pięknie… Na Miłość wskazuje także Pan Jezus (On tym bardziej). Ilekroć w Eucharystii uobecniamy Jego zbawczy czyn z Wieczernika i Golgoty, tylekroć odsyłani i zanurzani jesteśmy w oceanie Boskiej Miłości. Jednak wymowa Eucharystii jest z reguły bardzo dyskretna i zakłada wiarę, uważność. Domaga się szukania – za każdym razem na nowo – odpowiedzi na Jezusowe pytanie: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem?” (J 13, 12).

Jedno jest pewne i zbieżne u „obu”: i św. Paweł, i Pan Jezus widzą właśnie w Miłości odpowiedź na niepokojące nas pytania. – Tak, to Miłość jest najważniejsza! Ona liczy się najbardziej. Z Niej, to znaczy z Boga, Który jest Miłością – wszystko pochodzi. W Niej, to znaczy w Bogu, Który jest wspólnotą Trzech miłujących się Osób, wszystko ma swą sprawczą przyczynę i swoje uszczęśliwiające spełnienie (cel).

Kiedyś, przed laty, bodaj na seminarium filozoficznym, zapadło mi w pamięć ważkie stwierdzenie: „W definicję człowieka wpisany jest Bóg”! Słusznie mądrzy filozofowie jednoznacznie stwierdzają, że człowieka nie da się zdefiniować bez odwołania się do Boga.

A skoro tak, to od razu nasuwa się pytanie: A kim jest Bóg?

Kim jest Bóg?

W Piśmie Świętym spotykamy dwa najważniejsze określenia, Kim Bóg jest. Gdy Mojżesz – posyłany przez tajemniczego rozmówcę do faraona – dopytywał się, kim jest ten, który go posyła, wtedy – w odpowiedzi usłyszał: „JESTEM, KTÓRY JESTEM. I dodał: Tak powiesz synom Izraela: JESTEM posłał mnie do was” (Wj 3, 143).

Równie ważne, a poniekąd jeszcze dla nas ważniejsze, jest to, co zapisał o Bogu św. Jan Ewangelista: „Bóg jest miłością” (1 J 4, 16).

Wagę i doniosłość powyższych stwierdzeń na temat Boga lepiej widać na zasadzie kontrastu. Pomyślmy, czy ktokolwiek z nas ludzi powie z ręką na sercu: «oto ja jestem tym, który jest». Lub: «ja jestem miłością». Tak twierdzić o sobie może jedynie ktoś nie znający siebie lub … kpiarz, by nie powiedzieć kłamca. – Tak, tylko BÓG JEST! I tylko BÓG JEST MIŁOŚCIĄ! A nam – niestety, czy raczej po prostu – nie przysługuje ani atrybut koniecznego istnienia, ani nawet przymiot miłości, miłowania. Jesteśmy nędzni i ubodzy; ubodzy i w istnienie, i w miłość. A jednak…

A jednak jesteś i masz miłować!

Właśnie, mimo naszego radykalnego ubóstwa (co do byćkochać), przecież jesteśmy, choć oczywiście z czystego daru Tego, Który Jest. Zaczęliśmy istnieć i już istnieć nie przestaniemy! I po drugie: dowiadujemy się od samego Boga, że naszym przeznaczeniem (powołaniem) jest mimo wszystko miłość! To ona jest żywiołem, danym nam i zadanym. Ona przeziera przez nasze najgłębsze pragnienia. Wokół niej – mimo sił wytrącających – grawituje nasze „heroiczne myślenie”.

To prawda, grzech pierworodny pozbawił nas przejasnej wizji miłości (jaką widać choćby u św. Pawła), jednak – z niezmiennej woli Boga – „najgłębsza głębia” w nas wciąż pozostaje skierowana ku Miłości – ku Bogu, Który Jest Miłością. … Zatem choć jesteśmy ubodzy w miłość, to jednak ku niej pozostajemy nieodwołanie skierowani!

Zatem miłości pragniemy i mamy jej pragnąć. Mamy się nią wciąż na nowo napełniać. Mamy się (najlepiej po wielekroć na dzień) nawracać i do niej zwracać. Mamy ją pielęgnować. Nią winniśmy „mierzyć” jakość wszystkich naszych zamiarów, decyzji, czynów, a także procesów rozeznawania i podejmowania decyzji. A nade wszystko mamy o nią prosić.

Prosić o dar miłości

Święty Ignacy Loyola, zaczynając rekolekcje Fundamentem, nic o miłości nie mówi, lecz ją znamiennie „szyfruje”. Wydaje się, że z dość oczywistego powodu niejako „chowa” ją pod imieniem: „stworzony” – człowiek jest stworzony. Tego wątku nie rozwijam, natomiast robiąc duży przeskok, przywołam ostatnią kontemplację, zwieńczającą całą drogę Ćwiczeń. Dopiero tuteraz wszystko może być nazwane najwłaściwszym imieniem, imieniem Miłości! Tak jak uczynił to św. Paweł w swoim Hymnie o Miłości.

Św. Ignacy we wspomnianej kontemplacji (Dla uzyskania miłości) zaleca, by jeszcze raz, z jakąś nową intensywnością, wprost i bardzo starannie przypatrywać się wszystkim wielkim dziełom Boga. Każe to jednak czynić, w taki sposób, by koniecznie dojrzeć we wszystkim Miłość!

Nie jest wszystko. Każe też, i to kilkakrotnie, żarliwie o tęż Miłość prosić. Po złożeniu Bogu wszystkiego w darze o „coś” jednak prosi. O co? Właśnie o miłość: Daj mi jedynie miłość twą i łaskę, albowiem to mi wystarcza”.

Rekolektant oświecony światłem czterech Tygodni Ćwiczeń powinien dobrze wiedzieć (niejako o każdej porze dnia i nocy), że liczy się tylko miłość.

I to Boska Miłość! Ta, która z góry zstępuje. Która jest w Bogu i … Którą jest Bóg.

Jak często zwykłem prosić Boga, Który Jest Miłością, o największy Jego dar – o Miłość?

Tak, o ten wielki Dar należy prosić często i żarliwie!

Żeby jednak nie było niejasności, powiedzmy, że (właściwie nigdy) nie trzeba prosić o to, aby Bóg Ojciec zechciał nas miłować. To mamy dane z góry i od zawsze. „Co najwyżej” mamy się stopniowo doinformowywać, że Bóg, nasz Stwórca i Ojciec, miłuje nas w sposób Boski i właściwie dla nas niepojęty, nieprzejrzany. – Nie ma zatem potrzeby prosić i błagać Boga, by On zaczął kochać nas (wreszcie)! Sednem Ewangelii jest właśnie to, że jesteśmy miłowani za darmo, w sposób absolutnie uprzedzający i bezwarunkowy oraz „przed wiekami”.

I na powyższym „tle” podkreślmy, że powinniśmy jednak często prosić Ducha Świętego o to, by On rozlał, i wciąż na nowo rozlewał, Boską Miłość w naszych sercach (por. Rz 5, 5). Jedno z drugim się nie kłóci. Przeciwnie. Modlitwa prośby otwiera nasze serca na dar, którym Bóg Ojciec pragnie nas napełnić.

Kontrolnie pytajmy

Mając w pamięci treść Hymnu o Miłości i to, co dotąd powiedziałem, zauważmy, że (chyba nazbyt często) zadowalamy się stanem naszych serc, myśli i uczuć.

Dość łatwo tolerujemy np. gniew wobec bliźnich. Jest nawet na „rynku usług”, powiedziałbym nie dość dokładnie, rodzaj „kultu” gniewu. Mówi się czasem o nim tak, jakby był ważniejszy od miłości i więcej znaczył dla prawidłowego rozwoju osoby niż właśnie miłość.

Tak łatwo tolerujemy zniecierpliwienie wobec naszych bliskich… Żywimy (i podkarmiamy) niechęci i urazy, nie mając przy tym większych zastrzeżeń i wątpliwości, czy tak można, czy nie… Tak często nie widzimy problemu w spontanicznym sądzeniu i surowym osądzaniu naszych bliźnich… Nierzadko bez najmniejszego zastanowienia i wyrzutów sumienia pomniejszamy wartość i godność – własną i innych osób… Jakie to nagminne.

Powyższe czyny (i towarzyszące im uczucia) świadczą o tym, że brakuje naszym sercom i umysłom tego, co jest najcenniejsze i najważniejsze: miłości. Dokładniej: Boskiej Miłości. Tej, która jest w Bogu i która do nas „z góry zstępuje”!

Obyśmy znacznie częściej odczuwali twórcze zaniepokojenie zasadniczym brakiem – barkiem Boskiej Miłości w naszym usposobieniu, myśleniu i reakcjach, i to nie tylko tzw. pierwszych, ale i tych drugich, i „trzecich”…

Ważny wniosek

Skoro prawdą jest to wszystko, co dotąd uwydatniłem, to zastanówmy się, co winniśmy uczynić? Takie jest ulubione powiedzenie św. Ignacego po poważnym rozważeniu czegoś ważnego: Quid agendum? Co należy czynić, uczynić?

Nie chce wyręczać, ale jedno „podpowiem”. Na pewno winniśmy odnowić czy „od zera” wdrażać praktykę częstej, codziennie wypowiadanej prośby do Boga Ojca o największy Jego dar, o Miłość.

Jak ją sformułować? – Można własnymi słowami. Najważniejsze, żeby z głębi przekonania i serca. Można tak, jak św. Ignacy proponuje na końcu Ćwiczeń duchownych:

Zabierz, Panie, i przyjmij
całą wolność moją
pamięć moją i rozum,
i wolę mą całą,
cokolwiek mam i posiadam.
Ty mi to wszystko dałeś –
Tobie to, Panie, oddaję.
Twoje jest wszystko.
Rozporządzaj tym w pełni
wedle swojej woli.
Daj mi jedynie
miłość twą i łaskę,
albowiem to mi wystarcza (Ćd 234).

Tak właśnie, „Daj mi jedynie miłość twą i łaskę, albowiem to mi wystarcza”!

Zostaw odpowiedź

Musisz się zalogować aby móc komentować.