Cała nadzieja w Jezusie

4 sierpnia 2016, autor: Krzysztof Osuch SJ

W naszym świecie skażonym grzechem (czyli naznaczonym jakimś tępym i głupim rozmijaniem się ze Stwórcą) tylko Jezus widzi rzeczywistość w sposób całościowy i prawy. Tylko On potrafi autorytatywnie zrelatywizować wartość wszelkiej wiedzy i powiedzieć, że ponad wszystko liczy się nasza rozumna i serdeczna więź z naszym Stwórcą i Ojcem. O tym właśnie mówi najważniejsze Przykazanie Miłości (por. np. Mk 12, 30). W zestawieniu z absolutną ważnością naszej życiodajnej więzi z Bogiem – wszelka inna wiedza jest jak plewa, unoszona przez wiatr, lub jak snopek słomy wrzuconej w ogień…

Na szczęście, Jezus nie daje Sobie narzucić żadnej ludzkiej czy demonicznej „poprawności”. On mówi jasno i jednoznacznie przestrzega: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mt 16, 26). Jezus mówi: lepiej jest nie zachłystywać się zdobywaniem świata i wiedzą, gdyby miała ona być użyta w sposób głupi (bo do skonfliktowania nas z Bogiem czy wręcz kwestionowania Jego istnienia)! Jezus w odsłanianiu ładu osobowego istnienia poszedł jeszcze dalej; powiedział ku zgorszeniu niektórych, że lepiej jest odciąć sobie rękę czy nogę, bądź wyłupać oko, gdyby miały być użyte do bałwochwalczego kultu stworzeń

[…] Czy warto wpatrywać się w krzew winny i jego jednoroczne przyrosty, zwane latoroślami? Rzeczywiście, sami – patrząc wyłącznie okiem biologa czy przyrodnika – pewno nie odnieślibyśmy duchowego pożytku, ale Mistrz z Nazaretu i jego alegoryczny „komentarz” na pewno przeniesie nas we wzniosły świat ducha i rzuci snop światła na nasze dylematy wolności. Jezus przypomni nam, jakie jest nasze (najdosłowniej) „być albo nie być” […].

Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja /będę trwał/ w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami (J 15,1-8).

W pouczeniu Jezusa jedno prawidło wybija się na plan pierwszy. Jezus parokrotnie podkreśla, że doświadczywszy już (w Chrzcie świętym i fundamentalnym akcie wiary) wszczepienia w Jego Osobę i jego bezkresny świat Ewangelii, winniśmy ze wszystkich sił zabiegać o to, by trwać w Nim i nie dać się od Niego odłączyć. To podstawowy imperatyw, którego należy się trzymać, jeśli chcemy „przynieść owoc obfity”, a nie marnieć i kończyć swój żywot w spalającym ogniu. Wobec takiej alternatywy każdy by oprzytomniał i zyskał jasność, co chce wybrać. Tak, chcemy trwać w Chrystusie i mocą jak najściślejszej więzi z Nim – owocować.

Ale co to znaczy trwać w Chrystusie? Kościół jako rzecz pierwszą – na gruncie tego, co otrzymujemy w sakramencie Chrztu świętego – gorąco poleca „uprawianie” trzech cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości. Te trzy akty winny utworzyć najważniejszy nurt życia, Nowego Życia. Można śmiało stwierdzić, że kto często wypowiada swoją ufną wiarę w Jezusa Chrystusa i wciąż na nowo otwiera się na Jego Miłość, a także ją odwzajemnia, ten na pewno w Nim trwa. Trwa także w Ojcu, ożywiany i wspierany wielorakim działaniem Ducha Świętego.

Warto kontrolnie zapytać: czy i jak często odnosimy się do Pana Jezusa w aktach serdecznej wiary, niezachwianej nadziei i wzajemnej – z Nim „wymienianej” miłości? Skoro w Chrzcie świętym zostaliśmy wszczepieni w Chrystusa i mamy w sobie to samo życie, co ma On, to czego może nam nie dostawać w świadomej warstwie życia duchowego. Jakie zadanie mamy rozpoznać i świadomie wypełniać? To jasne, że zawsze na gruncie uprzedzającego Daru Łaski.

Dużo wiedzą, ale zagrożeni

Chyba wszyscy, mając za sobą pewne życiowe doświadczenie, mówiliśmy sobie, że ludzkie życie jest tajemnicą, że nie jest czymś banalnie prostym! Na pewno w sytuacjach granicznych (narodziny, poważna choroba, śmierć) zderzaliśmy się z życiem jako tajemnicą. Nawet „zwykłe” wglądnięcie, amatorsko czy profesjonalnie, w złożoność i dokładność procesów, które zachodzą w żywych organizmach, skutkuje nie tylko podziwem i zadumą, ale i pytaniem o spowitego w tajemnicę Sprawcę i Dawcę. Także w naszych czasach, mimo cywilizacyjnego nacisku, próbującego unieważnić podstawowe pytania: dlaczego w ogóle coś istnieje i dlaczego wszędzie widać ład i celowość procesów? – wciąż przeczuwamy, jak blisko sąsiadujemy z Tajemnicą. Gdy milkniemy i z pokorą szukamy fundamentalnych odpowiedzi, to dość szybko „domyślamy się” Stwórcy, który nie może być kimś mniejszym od nas, a więc pozbawionym świadomości, rozumu, woli, zdolności kochania itd. Gdy szukającym odpowiedzi na fundamentalne pytania jest genialny poeta, to jego odkrycia mogą przybrać tak prosty i piękny kształt:
Bóg do każdego mówi raz, nim go stworzy,
Potem w milczeniu razem opuszczają noc,
Lecz słowa, nim się każdy zacznie,
Te chmurne słowa brzmią:
Przez swoje myśli słany
Idź aż na brzeg tęsknienia:
Odziej mnie.
Spoza rzeczy rośnij pożarem,
By cienie jego rozpięte
Zawsze mnie całkiem okryły.
Niech ci się wszystko przydarz: piękno i przerażenie.
Trzeba tylko zawsze kroczyć: żadne uczucie
Nie jest zbyt odległe.
Nie dopuść do naszej rozłąki.
Bliski jest kraj,
Który nazywają życiem.
Poznasz go
Po jego powadze.
Podaj mi dłoń (R. M. Rilke).

Bóg mówi na wiele sposobów i zewsząd dociera do nas Jego serdeczna prośba: „Przez swoje myśli słany/Idź aż na brzeg tęsknienia: Odziej mnie”. A także: „Podaj mi dłoń”.

Jedno z uprzywilejowanych „miejsc”, które intensywnie odsyła nas do genialnego Artysty -Stwórcy, to cudna przyroda. Obserwujemy ją bezpośrednio lub w dobrych przyrodniczych filmach. Te ostatnie, nawet opatrzone nachalnymi komentarzami ateizującego ewolucjonisty, wywołują zachwyt i kierują myśl ku …Stwórcy. Trzeba by postradać znaczną „część” rozumu (i to tę ważniejszą), by jakiejś (pseudo)naukowej idei, hipotezie czy naukowej koncepcji (negującej poznanie metafizyczne i mądrościowe) „pozwolić” wystąpić w roli jakoby przyczyny sprawczej.

Niestety, od paru wieków promowana jest tylko ta część rozumu (intelektu), która rozwija nauki matematyczno-przyrodnicze i powiększa zasób dóbr materialnych. W naszym kręgu kulturowym cierpimy na coraz większy niedobór czy niedowład tej „części” rozumu, który potrafi odkryć i zachwycać się Stwórcą oraz Jego wielkim dziełem. Mamy też do czynienia z jakimś dziwnym paradoksem: w kilku ostatnich pokoleniach sięgamy szczytu wiedzy o świecie, a jednocześnie spłyca się rozumienie nas samych – człowieka. Czy jest to efekt (jedynie) jakichś bezosobowych procesów, czy są one celowo wspierane, by utrudniać wykraczanie poza tu i teraz postrzeganą doczesność? Tej ostatniej pozwalamy oddziaływać na nas tak, jakby była nie (tyle i przede wszystkim) wielkim objawieniem Boga Stwórcy, lecz (że tak to nazwę) „czarownicą”, a jakże, oczarowującą swoimi urokami.

Co jednak może się dziać w duchowej głębi ludzkiej osoby – skierowanej ku Nieskończoności Boga, a jednak skutecznie od Niej odgradzanej? Musi pojawić się poczucie pustki, smutku i niezadowolenia. Można się poczuć wyprowadzonym w pole i oszukanym. A jeśli są oszukani i (mniej lub bardziej świadomie) oszukujący, to ci ostatni (ludzie i demony) – powiedziawszy „a”, mówią też i „b”; biorą się za „rząd dusz”, jak potrafią. Ważnym elementem tego „rządu” i zarządzania (zda się już całymi narodami) wyprowadzonymi w pole i oszukanymi – jest kreowanie „pstrej kakofonii dźwięków i obrazów” (A. Frossard). Tak, trzeba fundować, i to na wielką skalę, coś w rodzaju zbiorowej halucynacji, skoro życie w przyjaźni z Bogiem, pełne realizmu i zadowolenia, zostało zabrane czy utracone. Zawiadujący „masami” czują się w obowiązku wprowadzić ludzi pozbawionych żywego kontaktu z Bogiem w stan oszołomienia. Czym? Narkotyki są zakazane, bo niszczą nazbyt gwałtownie (a kto będzie pracował, mówiąc nieco ironicznie). Są narkotyki znacznie łagodniej działające: to nadmiar kakofonicznych dźwięków i obrazów. Wiadomo, gdy się oszałamia, to nie ma się zamiaru uruchamiać myślenia i pytań o sens. Oferowana „usługa” oszołomienia wyłącza poważne myślenie, głębszy namysł i zwalnia z wolności oraz świadomych wyborów.

Co za proceder?

Procederem, i to żałosnym, nazwałbym postępowanie tych, którzy wąsko się specjalizując, owszem wglądają w subtelne i wyrafinowane struktury Bożego dzieła stworzenia, ale ani jednego kroku nie robią w stronę zachwytu i wdzięczności wobec Stwórcy. Nie. Oni zachowują się tak, jakby sami to wszystko stworzyli i w związku z tym, to im należy się uznanie i chwała. Będąc jedynie odkrywcami i beneficjentami „cudzego” – Boskiego – geniuszu, zachowują się tak, jakby byli kreatorami, stwórcami. Zdarza się, że bezceremonialnie lekceważą Stwórcę i Boski akt stworzenia. Próbują Go w swoich oczach unieważnić, a nawet, o zgrozo, zanegować. Takie zachowanie jest w czystym absurdem, jednak pycha (rodem ze świata zbuntowanych aniołów) ma to do siebie, że pozbawia właśnie rozumu i zdolności logicznego wnioskowania.

Obiektywnie patrząc, słusznie formułujemy postulat, by odkrywcy genialnej i potężnej Myśli, wpisanej w świat materii i ducha, głęboko i pokornie chylili czoła przed Stwórcą. I tak też wielu czyni! Jednak są i tacy (szczególniej promowani), którzy uważają, że w „dobrym tonie” jest odcinanie się od Stwórcy, a przynajmniej (wyniosłe czy pokorne, to czyni różnicę) milczenie na Jego temat.

– Dziwna rzecz, kiedyś ludzie nie mieli szczegółowej i dokładnej wiedzy o świecie przyrody, ale potrafili do Stwórcy odnosić się z wielką czcią, i to niemal spontanicznie. Także potem – przez wiele wieków – na uniwersytetach, z definicji oddanych poznawaniu i głoszeniu całej prawdy o świecie i człowieku, panował duch kontemplacji, zdumienia, podziwu i zachwytu…

– Dzisiaj jednak, właśnie na uczelniach, zdaje się nierzadko dominować nie tyle głód i miłość do Prawdy, co raczej pożądliwość gnozeologiczna, czyli, owszem, głód wiedzy, ale takiej i tak potraktowanej, żeby dostarczała korzyści materialnych; i by bogaci oraz sprawujący władzę (coraz częściej na sposób oligarchiczny) dostali efektywne narzędzia dominacji nad innymi.

Jest w tym „nowym” podejściu do nauki i wiedzy pewien „smaczek”; otóż ludzie nauki i uniwersytetów dają się (jak bardziej trzeźwi i odważni to odnotowują), zda się, że jakby bezproblemowo i potulnie umieścić w dość „gęstym sosie” tzw. poprawności, która obowiązuje i zobowiązuje, a także – niepoprawnych – surowo piętnuje i wyklucza.

– To bardzo smutne i wysoce niepokojące, gdy nie pokorne poznawanie całej Prawdy o Rzeczywistości jest najwyższym imperatywem, prawem i zobowiązaniem dla elit intelektualnych, lecz jakiś dyktat ideologiczny, narzucany jakby z tylnego siedzenia, przez jakąś nieokreśloną i tajemną instancję. W końcu, demoniczną.

Cała nadzieja w Jezusie

Żeby nie było nieporozumień, to od razu dopowiedzmy, że Bóg Stwórca i Dawca świata od samego początku zachęcał, by ludzie czynili sobie ziemię poddaną (por. Rdz 1, 28). Bóg zachęca do wydobycia z Jego arcydzieła wszystkich złożonych w nim możliwości… To oczywiste, że z czystą intencją zdobywana przez ludzi wiedza w niczym Bogu Stwórcy nie zagraża. Przeciwnie, zdobyta wiedza powinna w spontaniczny sposób – przynajmniej u mądrych i pokornych – wywoływać coraz większy zachwyt i podziw dla geniuszu Stwórcy! Niestety, nagromadzona wiedza – mniej mądrym i zmanipulowanym demoniczną pychą – daje podstawę (tak im się wydaje) do umniejszania Stwórcy, a nawet do mówienia Bogu nie! Trudno nie pomyśleć o nazbyt rozpieszczanych i rozkapryszonych dzieciach, które brykając, mówią i powtarzają swoim rodzicom: nie, nie…, i nie chcą wejść w zobowiązującą i uporządkowaną relację miłości. Dzieci na ogół z tego wyrastają, a my?

W naszym świecie skażonym grzechem (czyli naznaczonym jakimś tępym i głupim rozmijaniem się ze Stwórcą) tylko Jezus widzi rzeczywistość w sposób całościowy i prawy. Tylko On potrafi autorytatywnie zrelatywizować wartość wszelkiej wiedzy i powiedzieć, że ponad wszystko liczy się nasza rozumna i serdeczna więź z naszym Stwórcą i Ojcem. O tym właśnie mówi najważniejsze Przykazanie Miłości (por. np. Mk 12, 30). W zestawieniu z absolutną ważnością naszej życiodajnej więzi z Bogiem – wszelka inna wiedza jest jak plewa, unoszona przez wiatr, lub jak snopek słomy wrzuconej w ogień…

Na szczęście, Jezus nie daje Sobie narzucić żadnej ludzkiej czy demonicznej „poprawności”. On mówi jasno i jednoznacznie przestrzega: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mt 16, 26). Jezus mówi: lepiej jest nie zachłystywać się zdobywaniem świata i wiedzą, gdyby miała ona być użyta w sposób głupi (bo do skonfliktowania nas z Bogiem czy wręcz kwestionowania Jego istnienia)!

Jezus w odsłanianiu ładu osobowego istnienia poszedł jeszcze dalej; powiedział ku zgorszeniu niektórych, że lepiej jest odciąć sobie rękę czy nogę, bądź wyłupać oko, gdyby miały być użyte do bałwochwalczego kultu stworzeń (por. Mt 5, 30; 18, 6-9).

Jedna siła grawitacyjna

Tak, Jezusowa Dobra Nowina dla człowieka cały czas grawituje wokół wspaniałości Boga Ojca i naszego związania się z Nim więzami serdecznej przyjaźni. W alegorii z krzewem winnym i latoroślami – też o to chodzi. Mamy wciąż na nowo uświadamiać sobie, że Bóg ze swej strony czyni dla nas niewyobrażalnie dużo. On czyni i daje właściwie wszystko! A zadaniem dla nas jest to, żebyśmy – w ciągu kilkudziesięciu lat życia – „narodzili się z Ducha” (por. J 3, 5-8) i świadomie zaczęli istnieć przed Obliczem Boga. To znaczy wobec Niego, ku Niemu, z Nim i dla Niego.

Jak Jezus ma nas do tego przekonać, zważywszy na różny poziom słuchaczy? Po prostu, każe długo wpatrywać się w krzew winny i latorośle (czy w jakieś inne owocujące drzewo lub krzew) i zrozumieć zachodzące w nim zależności i podstawowe warunki trwania, kwitnienia i obfitego owocowania… A potem, każe nam Jezus te wychwycone zależności i prawa przenieść na nasz związek z Nim. Tak, z Nim, bo to On ma misję od Ojca, by szczęśliwie doprowadzić nas do Jego Domu.

I taki końcowy akcent. Jeśli nasza lektura Ewangelii nie ma być byle jaka, to na jej progu winniśmy (najlepiej każdorazowo) poczuć na naszych „wargach” smak Inności Jezusa. Winniśmy żywo zdać sobie sprawę z tego, że Jezus – przez kilka wieków zapowiadany i oczekiwany jako Mesjasz – przyszedł naprawdę „z góry” (por. Ef 4, 8), „z wysoka” (por. J 8, 23) – od Boga Stwórcy i Ojca. A przyszedł właśnie po to, żeby otworzyć przed nami Boski Horyzont Wieczności i „oswoić” nas z Kimś Niepojętym, trzykroć Świętym, a jednocześnie myślącym o nas najczulej i najserdeczniej.

Powyższe rozważanie wziąłem z mojej książki:

DROGOCENNI W OCZACH BOGA

Wszystko jest grą miłości

okladka

Spis treści TUTAJ

Zostaw odpowiedź

Musisz się zalogować aby móc komentować.