Ignacjańskie korzenie reformy Kościoła papieża Franciszka – Antonio Spadaro SJ
12 października 2016, autor: Krzysztof Osuch SJPapież Franciszek oddaje cześć św. Ignacemu
To może być dla niektórych osób interesujący artykuł…
15 sierpnia 1537 roku św. Ignacy z Loyoli i jego pierwszych sześciu towarzyszy złożyli ślub na Montmartre w Paryżu, by „poświęcić swe życie dla pożytku i pomocy duszom” (św. Ignacy, Autobiografia nr 85). Już od dwudziestu lat chrześcijaństwo było rozdarte z powodu buntu przeciwko Kościołowi Rzymskiemu, zapoczątkowanego w roku 1517 przez Marcina Lutra publikacją sławnych 95 tez skierowanych w papieskie odpusty. Luter umrze w 1546 roku, kilka miesięcy po otwarciu Soboru Trydenckiego (1545-1563).
Od samego początku Soboru byli na nim obecni niektórzy jezuici jako eksperci teolodzy. Posiadamy list, w którym Ignacy daje instrukcje swoim współbraciom co do tego, jak się mają zachowywać podczas Soboru. Rzeczą interesującą jest to, że nie porusza on żadnych zagadnień doktrynalnych ani teologicznych, lecz troszczy się o świadectwo życia, jakie jezuici powinni dawać. Dostarcza na to pewnej idei co do tego, jak Ignacy pojmował reformę Kościoła. Dla niego nie chodzi przede wszystkim o poruszanie w nim struktury, ale o reformę osoby od wewnątrz. Przykładowo, zaleca według swojego własnego stylu życia, aby odwiedzać chorych w szpitalach, „w miarę możności należy biednym coś przynieść, pocieszając ich i spowiadając oraz zachęcając do modlitwy [w intencji Soboru]” (Instrukcja dla teologów na Sobór Trydencki).
Po śmierci Juliusza III, 9 kwietnia 1555 roku na papieża został wybrany Marcello Cervini, kardynał Santa Croce. Był on jednym z legatów papieskich na Sobór Trydencki, gdzie mógł poznać jezuickich teologów. Cervini utrzymywał, że reforma Kościoła nie może polegać jedynie na usunięciu jakichś nadużyć, ale winna być radykalna innymi słowy powinna wychodzić od „samo-odnowienia się papieża i kurii”. Widział też jednak jasno, że takie samoodnowienie się musi iść równolegle z reformą soborową. „Świat nie może być zawiedziony reformą, której oczekujemy od Soboru – pisał swojemu powierzycielowi Maffei – w przeciwnym razie ostatni błąd będzie gorszy niż pierwszy”. Ignacy w kilku listach skierowanych do całego Towarzystwa z okazji wyboru Cerviniego, lepiej wyjawia swoją myśl o tym, jak pojmował reformę Kościoła. Z tych listów można wyczuć, że pragnieniem Ignacego było, aby mieć papieża, który odprawił całe Ćwiczenia duchowe. Możliwe, że kardynał Marcello Cervini na Soborze w Trydencie, będąc w kontakcie z jezuitami Laínezem oraz Salmerónem, zapoznał się, a może i także odprawił Ćwiczenia, przynajmniej w części. W każdym razie jego duch był doskonale z nimi zgodny.
Ignacy był przekonany, że wychodząc od „reformy własnego życia”, i mając przed oczyma przykład Chrystusa ubogiego i upokorzonego, nie można nie dojść z konieczności także do jakiejś reformy struktur.
Ignacy i papież Franciszek
Franciszek jest papieżem jezuitą, a jego idea reformy Kościoła odpowiada wizji ignacjańskiej. Reforma jest procesem prawdziwie duchowym, który zmienia również struktury z samej swej natury, tak jak papierek lakmusowy zmienia kolor w naturalny sposób, ponieważ ulega zmianie poziom kwasowości albo zasadowości tego, w czym jest zanurzany. Jednym z wielkich modeli inspirujących Jorge Bergoglio jest jezuita, św. Piotr Faber. Michel de Certeau SJ określił go po prostu jako „kapłana zreformowanego”. Dla Fabera wewnętrzne doświadczenie, jego wyraz dogmatyczny, i reforma strukturalna są blisko i nierozerwalnie związane. To do tego rodzaju reformy dąży Papież Franciszek.
Ale jak wyjaśnia Franciszek ten ignacjański korzeń w swoim sposobie interpretowania siebie samego, także jako Papieża?
Po południu 19 sierpnia 2013 r. wszedłem po raz pierwszy do pokoju Papieża Franciszka w Domu Świętej Marty. Zgodził się, abym tego dnia przeprowadził z nim wywiad, który potem ukazał się w Civiltà Cattolica i w innych czasopismach jezuickich. Pierwsze pytanie, które do niego skierowałem nie było zapisane w moich notatkach. A brzmiało ono: „Kim jest Jorge Mario Bergoglio?”.
On, pamiętam, wpatrywał się we mnie w milczeniu. Myślałem, że zrobiłem jakiś niestosowny krok. Szybkim gestem dał mi do zrozumienia, że odpowie, a potem powiedział do mnie powoli: „Nie wiem, jaka mogłaby być najwłaściwsza definicja… Jestem grzesznikiem. To jest najtrafniejsza definicja. Nie jest to jakaś figura, jakiś rodzaj literacki. Jestem grzesznikiem”. Franciszek, czując się zrozumiany, kontynuował swoją refleksję i powiedział: „Tak, ale najlepszą syntezą, która wypływa z mojego wnętrza i którą postrzegam jako najprawdziwszą, jest właśnie ta: ‘Jestem grzesznikiem, na którego spojrzał Pan’”.
Słuchając tych słów, zdałem sobie sprawę, że Papież dał mi podwójną odpowiedź. Pierwszą jest ta, którą niesie bezpośredni sens słów: on postrzega siebie jako zbawionego grzesznika. Ale mówiąc do mnie, tak jak on jezuity, odpowiedział mi, definiując się w świetle swojej duchowości i swojego wyboru życia jako właśnie jezuita. Faktycznie, w roku 1974 o. Jorge Mario Begoglio brał udział w 32. Kongregacji Generalnej Towarzystwa Jezusowego. Pierwszy dekret, który wyszedł z tego światowego zgromadzenia reprezentantów zakonu, rozpoczyna się pytaniem: „Co oznacza być jezuitą dzisiaj?”. Odpowiedź brzmi: „Być jezuitą to wiedzieć, że wprawdzie jest się grzesznikiem, ale powołanym przez Boga, podobnie jak niegdyś Ignacy, by być towarzyszem Jezusa Chrystusa”. Papież Franciszek mówił mi o sobie w świetle charyzmatu, który głęboko dotyka jego tożsamości.
Duchowość ignacjańska jest więc swego rodzaju „camera oscura” głębokiego przetworzenia, powiedziałbym „chemicznego”, doświadczeń Begoglio, i jego posługi najpierw biskupiej, a potem piotrowej. Papież Franciszek jest „owocem” Ćwiczeń duchowych, a jego wizja reformy Kościoła jest zakorzeniona w „reformie życia”, która jest owocem Ćwiczeń.
Reformator jest osobą „ogołoconą”
Jeśli przeczytamy to, co Franciszek powiedział o jezuitach, zrozumiemy, w jaki sposób pojmuje on potrzebę bycia człowiekiem „ogołoconym”. W swojej homilii w kościele del Gesù, 3 stycznia 2014 roku, powiedział: „Serce Chrystusa jest sercem Boga, które z miłości się ‘ogołociło’. Każdy z nas, jezuitów, który naśladuje Jezusa, powinien być gotowy do ogołocenia samego siebie. Jesteśmy powołani do takiego uniżenia: bycia ‘ogołoconymi’; do bycia ludźmi, którzy nie mają się koncentrować na samych sobie, gdyż w centrum Towarzystwa jest Chrystus i Jego Kościół. Bóg zaś jest Deus semper maior, Bogiem wciąż nas zaskakującym. A jeśli Bóg niespodzianek przestaje być w centrum, wówczas Towarzystwo traci orientację. Dlatego bycie jezuitą znaczy bycie osobą niedokończonej myśli, myśli otwartej, gdyż ktoś taki myśli zawsze spoglądając na horyzont rosnącej chwały Bożej, która bezustannie nas zaskakuje. Oto niepokój naszej otchłani. Niepokój święty i wspaniały!”.
Towarzystwo Jezusowe zostało założone przez św. Ignacego Loyolę i przez jego pierwszych towarzyszy. Ogołoceni ze swoich planów, oddali siebie na służbę Papieżowi, aby zostać posłanymi wszędzie tam, gdzie pojawiłyby się większe pilne potrzeby. Ta bezpośrednia dyspozycyjność względem papieża, która została wyrażona w „czwartym ślubie” posłuszeństwa, jest uzasadniona faktem, że Ojciec Święty jest tym, który ma najbardziej uniwersalną wizję i zna potrzeby Ecclesia universa, gdziekolwiek by się wyłoniły. Reforma dla Franciszka zakorzenia się w opustoszeniu siebie. Gdyby tak nie było, gdyby to była jedynie idea, idealny plan, owoc własnych pragnień, choćby tych dobrych, stałaby się kolejną ideologią zmiany.
Duchowość św. Ignacego z Loyoli jest duchowością historyczną, powiązaną z dynamiką historii. Ona, co więcej, pomaga wzrastać historii oraz organizuje, strukturyzuje instytucję. Duchowa posługa Ignacego instytucjonalizuje się w konkretną służbę Kościołowi, nadając formę Towarzystwu Jezusowemu i jego zdolności do dialogu z kulturą i z historią. W rzeczywistości jest to tło, na którym odmalowuje się bardziej złożony portret, mający zasadnicze znaczenie dla zrozumienia sposobu postępowania papieża Bergoglio podczas jego pontyfikatu. Zauważa on, że w życiu Ignacego można stwierdzić wewnętrzną spójność jego zamysłu. Ale czym jest ów „zamysł” Ignacego? Czy może teoretyczną wizją, którą można od razu zastosować do rzeczywistości, wymuszając na niej zmieszczenie się w wyznaczonych granicach? Czy ten zamysł jest jakąś abstrakcją, który należy zniżyć do konkretu?
Nic z tych rzeczy. „Zamysł św. Ignacego nie jest planowaniem funkcji, nie jest dobieraniem możliwości. Jego zamysł polega na ujednoznacznianiu i konkretyzowaniu tego, co sam przeżył w swoim wewnętrznym doświadczeniu”, pisał Bergoglio w książce Kim są jezuici? (Bologna, 2014). W ten sposób można zrozumieć, że pytanie, na czym polega „program” Papieża Franciszka, nie ma sensu. Papież nie ma jasnych i wyraźnych idei do zaaplikowania do rzeczywistości, lecz porusza się w oparciu o doświadczenie duchowe i modlitwę, którymi dzieli się poprzez dialog i konsultacje.
Ten sposób postępowania nazywa się „rozeznawaniem”: jest to rozeznawanie Bożej woli w życiu codziennym. Chociaż dokonuje się ono w przestrzeni serca, w wewnętrzności, jego pierwszą materią jest zawsze echo, jakim odbija się w tej intymnej przestrzeni powszednia rzeczywistość. Jest to wewnętrzna postawa, która popycha do otwartości na dialog, na spotkanie, na znajdowanie Boga wszędzie tam, gdzie On chce zostać znaleziony, a nie tylko w ograniczonym kręgu spraw, a w każdym razie spraw dobrze określonych i odgrodzonych. Co się tyczy tej kwestii, papież Franciszek prosił biskupów Stanów Zjednoczonych: „Nie lękajcie się dokonania wyjścia niezbędnego dla wszelkiego autentycznego dialogu. W przeciwnym razie nie można dogłębnie zrozumieć racji drugiej osoby ani pojąć, że brat, do którego trzeba dotrzeć i uratować mocą i bliskością miłości, znaczy więcej niż stanowiska, które uważamy za dalekie od naszych prawdziwie pewnych” (23.09.2015, KAI).
Dlatego też działaniom i decyzjom musi towarzyszyć uważna, medytacyjna, modlitewna lektura znaków czasu. Dla Bergoglio, świat jest w ciągłym ruchu: zwykła perspektywa i jej kryteria osądu i klasyfikowania tego, co jest ważne, a co nie jest ważne, nie funkcjonuje. Życie ducha posiada inne kryteria.
A nie przeprowadza się rozeznawania na podstawie idei, także idei dotyczących reformy, ale w oparciu o to, co rzeczywiste, o historie, o konkretną historię Kościoła. Dla Papieża rzeczywistość jest zawsze większa od idei (por. Evangelii gaudium n. 231-233). Z tego powodu punkt wyjścia ma zawsze charakter historyczny i polega przede wszystkim na rozpoznaniu, że „Bóg działa i pracuje dla mnie we wszystkich rzeczach stworzonych na obliczu ziemi” (Ćwiczenia duchowe n. 236), a więc że świat jest Bożym placem budowy.
Otwarty i historyczny proces
Zadanie reformatora polega więc na tym, aby inicjować lub towarzyszyć procesom historycznym. Jedna z fundamentalnych zasad wizji bergogliańskiej głosi: czas jest ważniejszy od przestrzeni (por. EG n. 222-225). Reformować znaczy uruchamiać procesy otwarte i nie „iść na skróty” czy też zdobywać przestrzenie władzy. To dokładnie jest ów duch rozeznawania, w którym Ignacy i jego pierwsi towarzysze stawili czoło wyzwaniu Reformacji.
Papież jasno zdaje sobie sprawę z kontekstu, z sytuacji wyjściowej: jest poinformowany, wysłuchuje opinii; mocno przywiera do teraźniejszości. Jednak droga, którą zamierza przebyć, jest dla niego naprawdę drogą otwartą, nie jest to teoretyczna mapa dróg: raczej droga otwiera się, w miarę wędrówki. Dlatego też jego „zamysł” jest, w rzeczywistości, przeżytym doświadczeniem duchowym, które przyjmuje swój kształt stopniowo, i które jest przekładane na konkretne kategorie w działaniu. Nie jest to wizja, która czyni odniesienia do idei i pojęć, ale przeżycie, które zależy od „czasów, miejsca i osoby”, a więc nie od ideologicznych abstrakcji. Dlatego też ta wewnętrzna wizja nie jest przez Papieża narzucana historii, on nie próbuje jej organizować według współrzędnych tej wizji, ale dialoguje z rzeczywistością, włącza się w historię ludzi, rozwija ją w czasie.
Franciszek jest papieżem procesów, „ćwiczeń”. Jest jak przełożony wspólnoty, który winien być „przewodnikiem procesów, a nie jedynie administratorem” (J.M. Bergoglio, Nel cuore di ogni padre. Alle radici della spiritualità). To jest, w jego rozumieniu, forma prawdziwych „rządów duchowych”. Pontyfikat Bergoglio i jego wola reformy nie są i nie będą realizowane wyłącznie w porządku „administracyjnym”, lecz raczej będą uruchamianiem i towarzyszeniem procesom: niektórym szybkim i gwałtownym, innym niezwykle powolnym.
Proces jest więc naprawdę otwarty: jedynie Bóg zna jego rezultat i owoc. Jest czym innym i czymś o wiele więcej niż ludzki plan, i „jest czymś więcej niż nasze oczekiwania”. Nawet gdyby były to oczekiwania papieża. (…).
Papież żyje w nieprzerwanej dynamice rozeznawania, która otwiera go na przyszłość; także na przyszłość reformy Kościoła, która nie jest jakimś projektem, ale ćwiczeniem ducha, który nie widzi jedynie czarnych i białych, jak to widzą ci, którzy chcą zawsze prowadzić „bitwy”. Bergoglio widzi odcienie i stopniowość; stara się rozpoznać obecność Ducha w ludzkiej i kulturowej rzeczywistości, już zasadzone ziarno Jego obecności w wydarzeniach, we wrażliwości, w pragnieniach, w głębokich napięciach serc i kontekstów społecznych, kulturowych i duchowych. A ziarno nie jest drzewem: często jest zagrzebane, a przez to niewidoczne dla oka, które jest mało uważne. To właśnie zostało wyrażone przez 34. Kongregację Generalną Towarzystwa Jezusowego, która odbyła się w roku 1995: „jezuici, spełniając posługę kapłańską, starają się najpierw dostrzec to, czego Bóg dokonał w życiu jednostek, społeczeństw i kultur oraz rozeznać, w jaki sposób będzie kontynuował to dzieło” (Dekrety 34. Kongregacji, n. 177).
Jest to wewnętrzna postawa, która pobudza do otwartości na dialog, na spotkanie, na znalezienie Boga, gdziekolwiek pozwoli się znaleźć i nie tylko w zamkniętych przestrzeniach, a przynajmniej dobrze określonych i odgrodzonych. Przede wszystkim jest to postawa, która nie obawia się dwuznaczności życia i stawia mu czoło z odwagą. Nie jest to wiedza intelektualna, ale wiedza, która integruje wartości serca i umysłu. Stąd działania i decyzje należy głęboko zakorzenić i towarzyszyć im poprzez uważną, medytacyjną, modlitewną lekturę znaków czasu, które znajdują się wszędzie.
Odkryć największe w najmniejszym
Zasada, która syntetyzuje ewolucyjną wizję papieża Franciszka, wyraża się w motcie: Non coerceri a maximo, contineri tamen a minimo, divinum est, które można przetłumaczyć: „Boską rzeczą jest nie być ograniczonym przez to co największe, a mimo to być zawartym w tym, co jest najmniejsze”. Jest to część długiego literackiego epitafium ułożonego przez anonimowego jezuitę na cześć Ignacego z Loyoli. Tak bardzo spodobało się ono niemieckiemu poecie Hölderlinowi (1770-1843), że umieścił je jako motto dla swojej najgłośniejszej powieści lirycznej Hyperion albo eremita w Grecji. A wiemy dobrze, jak bardzo Bergoglio ceni Hölderlina, do tego stopnia, że zacytował go w oryginale, kiedy przyjmował kardynałów w Sali Klementyńskiej dwa dni po swoim wyborze.
Co chce powiedzieć papież Franciszek, cytując to epitafium? To, że patrząc w horyzoncie królestwa Bożego, rzeczy najmniejsze mogą być nieskończenie wielkie, a ogrom może być klatką. Wydaje się to paradoksem, lecz nie dla Boga, który stał się ciałem. Wielkie przedsięwzięcie reformy realizuje się w najmniejszym geście, w małym kroku: Bóg ukryty jest w tym, co małe i w tym, co wzrasta, chociaż nie jesteśmy w stanie tego zobaczyć. Jest to myśl, która towarzyszy Bergoglio przynajmniej od czasu, kiedy był prowincjałem, jak to poświadcza jeden z jego esejów pod tytułem „Conducir en lo grande y en lo pequeño”. Jest to być może najbardziej znaczący jego tekst, zważywszy na to, że papież przywoływał mi kilka razy refleksje w nim zawarte.
Postrzeganie boskości zawartej w najmniejszej przestrzeni i nieograniczonej przez przestrzeń największą jest więc podstawowym kryterium. Bez tego będzie się „księdzem szarlatanem, który w swoim wałęsaniu się ukazuje niezdolność do pozostania zakorzenionym w Bogu i konkretnej historii, z którą jest zbratany”; lub też będzie się miało „opracowane wielkie plany pozbawione jakiejkolwiek uwagi dla konkretnych pośrednictw, które powinny je realizować”; albo można spowodować zatrzymanie się „w każdym momencie na drobnostkach bez umiejętności przekroczenia ich na poziomie Boga”. To paradoksalne motto staje się kryterium pastoralnego działania, lecz także kryterium przywództwa i wydawania sądu o rzeczywistości.
Uwzględniać granice, konflikty i problemy
Bergoglio jednak nie mówi nigdy o jakimś heroicznym i wysublimowanym pragnieniu, odległym od codziennego przemijania dni. Nie jest „maksymalistą”. On nie wierzy w sztywny idealizm ani w jakiś „etycyzm”, ani w „duchowościowe ‘abstrakcje’„. Duchowa droga nie ma nic wspólnego z jakąś „pseudo-mistyką”, która promuje bajki wynalezione przez nasze zalęknione i nieoczyszczone serca. Prawdziwa droga duchowa mieści w sobie wzięcie odpowiedzialności za naszą epokę, naszą biedę, naszą historię. Z tego powodu integralnymi częściami drogi duchowej są granice, konflikty i problemy.
We wnętrzu wzrostu wręcz nie należy „źle obchodzić się z granicami”. Za pomocą tego wyrażenia Bergoglio ma zamiar ponownie wyczulić uwagę na agresję ze strony idealizmu, „który ma zawsze pokusę, aby projektować na rzeczywistość idealny schemat, bez brania pod uwagę granic tej rzeczywistości (jakakolwiek by ona była). To niebezpieczeństwo może pojawić się także na poziomie ascetycznym: złe obchodzenie się z granicami poprzez nadmiar (domagając się w nieznoszący sprzeciwu sposób), lub przez brak (ustępując, nie obstając przy palikach, które byłyby umieszczone)”.
Relacja pomiędzy pragnieniem a granicą jest korzystna, realistyczna, humanizująca: uwydatniając naszą małość, otwiera nas na „coraz większą” wielkość Boga. Bergoglio pisze: „Postać przewodnika, który nie boi się ustalić granic, a jednocześnie powierza się dynamice nadziei wyrażonej w oczekiwaniu na działanie Pana w procesach, jest dla członków jakiejś instytucji obrazem silnego człowieka, który stoi na czele czegoś, co nie jest jego, lecz ‘jego Pana’, obrazem człowieka, który nie daje się przestraszyć przez horyzont wielkich przedsięwzięć, a jednocześnie nie narzeka gardząc małymi rzeczami”. Raczej to sam Bóg nam pomaga przyjąć nasze granice, ponieważ on sam „wyraża siebie w granicach”, a zatem jest konieczne „zaakceptować granice naszego pastoralnego wyrażania (tak odległe od koncepcji tego, który dzierży klucz świata, który nie zna ani oczekiwania ani zmęczenia, który żyje popychany przez histerie i złudzenia)”.
Nie należy lękać się nawet konfliktów, które czasami wstrząsają i przerażają. Papież Franciszek użył pięknego obrazu przemawiając do przełożonych zakonów męskich w listopadzie 2013 roku: „pieścić konflikty”. Dla Bergoglio najbardziej charakterystyczną cechą Towarzystwa Jezusowego jest „uczynienie możliwym harmonizowanie sprzeczności”. Zestawia na poczekaniu listę takich sprzeczności: „My, jezuici, byliśmy zarazem kontemplatykami i ludźmi działania; ludźmi rozeznawania i ludźmi posłuszeństwa; ludźmi ‘dobrze utrwalonych’ dzieł oraz ludźmi misji, które wydają się wdzieraniem się; ludźmi, którzy poświęcają się temu, co robią z całkowitym zaangażowaniem i, z drugiej strony, są ogromnie dyspozycyjni (ludźmi, którzy byli w tym samym stopniu jezuitami, kiedy kształtowali ludy i kiedy ich mieszkanie redukowało się do ręcznego wózka: takimi byli nasi misjonarze)”. Sprzeczności stanowią część płodnej historii.
W rzeczywistości tak jest też z problemami. I to do tego stopnia, że nie zawsze jest korzystne by je rozwiązywać, pisze Bergoglio. Nie jest powiedziane, że problem należy zawsze rozwiązywać natychmiast, bezzwłocznie. Potrzeba rozeznawania, które zawiera historię i sprawdza czasy i momenty. Niekiedy problem rozwiązuje się bez potrzeby natychmiastowego roztrząsania go. Potrzeba zatem rozumieć procesy w toku, wyrzekając się też spraw o chwilowym znaczeniu. Prawdziwą i właściwą pokusą jest „chcieć oddzielać przed czasem ziarno od kąkola” (J. Bergoglio). Są to słowa ważne dla zrozumienia postawy Franciszka w kwestii dobrego wyczucia właściwego momentu reformatorskiego procesu.
Proces, który stawia czoło pokusom
Lecz także pokusy i walka przeciw pokusom jest częścią tego procesu. Dla Bergoglio proces reformy jest procesem agonijnym. Papież ma „bitewną” wizję rzeczywistości. Tę dramatyczność przejmuje on od św. Ignacego z Loyoli i z jego Ćwiczeń duchowych, w szczególności z medytacji „O Dwóch Sztandarach” (Ćd 136-148). Trzeba ją czytać spokojnie. Ignacy przedstawia pole bitwy, na którym stają naprzeciw siebie „Chrystus, najwyższy Wódz i Pan nasz” oraz „Lucyfer, śmiertelny wróg natury ludzkiej”. Dla Bergoglio w chrześcijańskim modus vivendi istnieje nieunikniony wymiar prowadzenia wojny. „Życie chrześcijańskie jest sztuką wojenną”, krótko mówiąc, i „nasza wiara jest rewolucyjna, jest zbudowana na sobie. Jest wiarą wojowniczą” (J. Bergoglio).
Lecz uwaga: rzeczywiście, nie można być naiwnym, tym niemniej – pisze Bergoglio, być może raz jeszcze burząc stereotypy – trzeba posiadać „bojową czułość, ujawniającą się w powadze dziecka, które czyni znak krzyża, i w głębi staruszki, która recytuje swoje modlitwy: oto jest wiara, oto jest szczepionka przeciw duchowi klęski”. „Rozeznawanie jest narzędziem walki”. Co więcej: „Kiedy w naśladowaniu Pana brakuje walki lub czujności, często przychodzi uśpiona wcześniej pokusa idolatrii: pokusa uczynienia z darów Pana albo i z samego Pana przedmiot zredukowany do naszych egoistycznych kategorii” (J. Bergoglio). Brak zaakceptowania wojennego charakteru naszego powołania prowadzi, z powodu lęku przed konfliktem, do uciekania się „do wszelkiego rodzaju dopasowywania się i pogmatwania… pod warunkiem, żeby tylko nastał pokój. Przez co się rozumie: aby tylko nie pojawiła się żadna sprzeczność. Rezultat: mężczyźni i kobiety, którzy nic nie wiedzą o prawdziwym pokoju, lecz żyją w tchórzostwie, lub, jeśli tak chcemy powiedzieć, w pokoju grobowców” (J. Bergoglio).
Antonio Spadaro SJ, „La riforma della Chiesa secondo Francesco. Le radici ignaziane”, w: La Civiltà Cattolica, 24 października 2015, s. 114-131.
Przekł. i oprac. O. Jacek Poznański SJ
Tekst ukazał się w sierpniowym wydaniu miesięcznika Posłaniec Serca Jezusowego 8(2016) www.poslaniec.co.
Dziękuję ,
Bardzo interesujący artykuł !
Pozwolił poznać lepiej Ignacjańską formację osobowość Papieża Franciszka !
Jego wizję zawarta w słowach motta : ” Boską rzeczą jest nie być ograniczonym przez to co największe, a mimo to być zawartym w tym , co najmniejsze „. / Postrzeganie boskości zawartej w najmniejszej przestrzeni i nieograniczonej przez przestrzeń najwięszą.
Jego wypowiedzi :- Życie chrześcjańskie jest sztuką wojenną ( Dwa sztandary ).
Czy, – Rozeznawanie jest narzędziem walki , są fundamentem duchowości Ignacjańskiej. Dają nadzieję, że nie tylko standardy zarządzania się liczą, ale i duchowość ma znaczenie.
Dzięki Bogu !
Poniższe słowa Papieża znakomicie konkretyzują treść artykułu… POLECAM poniższe zachęty Franciszka.
Franciszek, jak na Latynosa przystało, wezwał do rewolucji
◊ „Jak możemy być świadkami miłosierdzia?” – pytał Papież na dzisiejszej audiencji ogólnej. I od razu zastrzegł się: „Nie myślmy, że chodzi o dokonywanie wielkich wysiłków czy nadludzkich gestów. Nie, nie chodzi o to. Pan ukazuje nam drogę znacznie prostszą, składającą się z małych gestów, które mają jednak w Jego oczach wielką wartość, i to do tego stopnia, że powiedział nam, iż z nich będziemy sądzeni”.
„Istotnie, jedna z najpiękniejszych kart Ewangelii św. Mateusza przynosi nam nauczanie, które możemy uważać w pewien sposób za «testament Jezusa» zredagowany przez ewangelistę, który doświadczył bezpośrednio na sobie działania Miłosierdzia Bożego. Jezus mówi, że za każdym razem, kiedy karmimy głodnych i poimy spragnionych, przyodziewamy osobę nagą i przyjmujemy obcego czy odwiedzamy chorego albo więźnia, czynimy to Jemu (por. Mt 25, 31- 46). Kościół nazwał te gesty «uczynkami miłosierdzia co do ciała», ponieważ spieszą na pomoc ludziom w ich potrzebach materialnych” – powiedział Papież.
Ojciec Święty przypomniał, że jest też siedem innych uczynków miłosierdzia, tzw. „co do ducha”. Podkreślił, że dotyczą one „potrzeb równie ważnych, szczególnie dzisiaj”.
„Wszyscy z pewnością pamiętamy jeden z nich, który wszedł do języka potocznego: «Przykrych cierpliwie znosić». O, tak! Bywają osoby przykre! Mogłoby się to wydawać czymś mało ważnym, wywołującym uśmiech, jednak zawiera uczucie głębokiej miłości. Podobnie jest w przypadku sześciu pozostałych, które warto przypomnieć: wątpiącym dobrze radzić, nieumiejętnych pouczać, grzesznych upominać, strapionych pocieszać, urazy chętnie darować, modlić się za żywych i umarłych. To sprawy każdego dnia! Ktoś mówi: «Jestem strapiony» i słyszy odpowiedź: «Pan Bóg ci pomoże, nie mam czasu». O, nie! Zatrzymuję się, wysłucham, tracę czas i pocieszam go. To gest miłosierdzia, robi się to nie tylko dla niego, ale dla Jezusa” – powiedział Ojciec Święty.
Franciszek zapowiedział, że w następnych katechezach środowych zajmie się „uczynkami, które Kościół przedstawia nam jako konkretny sposób przeżywania miłosierdzia”. Zwrócił uwagę, że „często właśnie osoby nam najbliższe potrzebują naszej pomocy”.
„Nie musimy iść na poszukiwanie nie wiadomo jakich wyczynów. Lepiej zaczynać od rzeczy najprostszych, które Pan nam wskazuje jako najpilniejsze. W świecie dotkniętym niestety wirusem obojętności dzieła miłosierdzia są najlepszą odtrutką. Wychowują nas bowiem do wrażliwości na najbardziej elementarne potrzeby naszych «braci najmniejszych» (Mt 25, 40), w których obecny jest Jezus. Jezus jest zawsze obecny tam, gdzie jest potrzeba, człowiek mający potrzebę materialną czy duchową – tam jest Jezus. Rozpoznanie Jego oblicza w twarzy potrzebujących to prawdziwe wyzwanie wobec obojętności. Pozwala nam być zawsze czujnymi, unikając tego, aby Chrystus przechodził obok nas, a my Go nie rozpoznamy. Przychodzą na myśl słowa św. Augustyna: «Timeo Iesum transeuntem» (Serm. 88, 14, 13). «Boję się, że Jezus przejdzie» i Go nie rozpoznam” – powiedział Franciszek.
Papież wskazał, że „uczynki miłosierdzia rozbudzają w nas potrzebę i zdolność sprawiania, że wiara będzie żywa i czynna przez miłość”.
„Jestem przekonany, że przez te proste codzienne czynności możemy dokonać prawdziwej rewolucji kulturowej, tak jak to było w przeszłości. Jeśli każdy z nas codziennie spełni jedno z nich, będzie to rewolucja na świecie! Każdy z nas. Iluż świętych pamiętamy dziś nadal nie ze względu na dokonane przez nich wielkie dzieła, ale ze względu na miłość, jaką umieli przekazywać! Pomyślmy o niedawno kanonizowanej Matce Teresie: pamiętamy o niej nie ze względu na liczne domy, które otworzyła w świecie, ale dlatego, że pochylała się nad każdym, kogo spotykała na drodze, aby przywrócić mu godność. Ileż porzuconych dzieci objęła ramionami, jak wielu umierającym towarzyszyła na progu wieczności, trzymając ich za rękę!” – powiedział Papież.
Ojciec Święty zakończył dzisiejszą katechezę prośbą, aby „Duch Święty pomógł nam, rozpalając w nas pragnienie, by prowadzić ten styl życia” i spełniać codziennie przynajmniej jeden taki czyn. Zachęcił, byśmy „nauczyli się na nowo na pamięć uczynków miłosierdzia co do ciała i co do duszy, prosząc Pana, aby nam pomógł je realizować każdego dnia w chwili, gdy dostrzegamy Jezusa w osobie potrzebującej”.
ak/ rv
Dziekuję Pani za ten cenny – ignacjański – przyczynek! I pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję Ojcu za udostepnienie tego niezwykle ciekawego tekstu, przybliżającego nam „żołnierską” duchowość Ojca Świętego Franciszka. Ciekawe, że Święty Ignacy patronuje także, kluczowemu dla naszych tragicznie zagmatwanych czasów, nabożeństwu do Miłosierdzia Bożego. Na stronie internetowej Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia można przeczytać następującą informację:
„Święty Ignacy Loyola i św. Siostra Faustyna
31 lipca obchodzone jest w Kościele liturgiczne wspomnienie św. Ignacego Loyoli, założyciela Towarzystwa Jezusowego, który także od początku jest patronem Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Wszystkie pokolenia sióstr formowane były w duchowości ignacjańskiej, także św. Siostra Faustyna, która potem dzięki charyzmatowi, jaki otrzymała od Boga, wniosła do historii Kościoła nową szkołę duchowości opartą na poznawaniu i kontemplacji w codzienności tajemnicy miłosierdzia Bożego, postawie ufności wobec Boga i miłosierdzia względem bliźnich. W swym „Dzienniczku” Apostołka Miłosierdzia Bożego zanotowała jedno spotkanie ze św. Ignacym. Było to w Wilnie 1935 roku, gdy rozeznawała Jezusowe żądanie założenia zgromadzenia, które miało głosić i wypraszać miłosierdzie dla świata. Pod datą 30 lipca zapisała: Dzień św. Ignacego. Modliłam się gorąco do tego Świętego, robiąc mu wyrzuty, jak może patrzeć na mnie, a nie przyjść mi z pomocą w tak ważnych sprawach, to jest w spełnieniu woli Bożej. Mówiłam do tego Świętego: Ty, Patronie nasz, któryś był zapalony żarem miłości i gorliwości o większą chwałę Bożą, proszę cię pokornie, dopomóż mi w spełnieniu zamiarów Bożych. Było to w czasie Mszy świętej. – Wtem ujrzałam, po lewej stronie ołtarza św. Ignacego z dużą księgą w ręku, który mi rzekł te słowa: Córko moja, nie jestem obojętny na sprawę twoją, reguła ta da się zastosować i w tym Zgromadzeniu. Wskazując ręką na księgę, znikł. Ucieszyłam się niezmiernie tym, jak bardzo święci o nas myślą i jak ścisła łączność jest z nimi. O dobroci Boża, jak piękny jest świat wewnętrzny, że już tu na ziemi obcujemy ze świętymi. Cały dzień odczuwałam bliskość tego drogiego mi Patrona (Dz. 448).”