K. Osuch SJ, Modlitwa ma swój próg
13 lipca 2013, autor: Krzysztof Osuch SJNiedawno pewna osoba czytująca moje teksty powiedziała mi, ot tak spontanicznie, że poniższy tekst (zresztą obecny tu i ówdzie w sieci w nieco różnych wersjach) był dla niej najlepszy czy najważniejszy (pewno tym w sensie, że jej uświadomił wagę … progu, za którym zaczyna się prawdziwa modlitwa). Niech ta niewymuszona „recenzja” zachęci do uważnej lektury rozważania, a może i całej książki „PRZYJDĘ NIEBAWEM”, w której to rozważanie również zamieściłem.
Miło mi wkleić zdjęcie z klasztoru sióstr Norbertanek w Imbramowicach, gdzie od dziesiątków lat żyje również moja ciocia s. Michalina.
„Nie można być długo chrześcijaninem, jeśli przestanie się modlić, tak jak nie można żyć długo, nie oddychając” (Romano Guardini).
„Oto co byłoby godne długich poszukiwań: zrozumieć, jak przychodzi Ten, który jest zawsze obecny” (św. Grzegorz z Nazjanzu).
Pragnienie modlitwy owocnej
Kto z nas nie chciałby modlić się dobrze i owocnie? Kto nie chciałby wychodzić z modlitwy zadowolonym, ponieważ spotkał się z Tym, o którym wie, że darzy go największą Miłością? To jedna strona medalu, zaś druga mówi o tym, że mimo szczerych pragnień i „standardowych” starań odchodzimy z modlitwy (być może nie tak rzadko) nie do końca zadowoleni, a nawet z poczuciem niepowodzenia. Kto, przynajmniej od czasu do czasu, nie miewa takiego odczucia, że w czasie jego modlitwy nic nie wydarza? Oczywiście, tylko Bóg zna serce i On jeden wie, jaką wartość ma dana modlitwa. Ale trudno nie przejąć się częstszym czy rzadszym odczuciem (i faktem), że choć zdobywamy się na modlitewne gesty i słowa, to jednak „nie widać” spotkania z kimś naprawdę ważnym, Najważniejszym – z Bogiem.
Z przywołaną tu troską i niepokojem spotykamy się dość często w zabieganej codzienności, ale i w czasie optymalnym – na rekolekcjach – przydarza się być niezadowolonym z praktykowanej modlitwy. Myślę, że jest to problem ważny i z odpowiednią starannością należy pytać o przyczyny poczucia niezadowolenia z modlitwy, która, gdyby była wydarzającym się spotkaniem z Bogiem, to jednak powinnaby „zadowalać i nasycać duszę” (por. Ćd 2) oraz radować.
Idźmy zatem bez zbędnych słów do sedna. Czy nie jest tak, że nasz główny problem polega na tym, że w czasie modlitwy dbamy o różne „elementy”, ale nie dość potrafimy zadbać o to, by modlitwa była stanięciem naprzeciw siebie „dwóch stron”: mojego ja i Boskiego Ty? Dla jakiegoś (pewno ważnego) powodu nie dochodzi do spotkania. Przy zachowaniu zewnętrznych oznak spotkania, w rzeczywistości nie dajemy szansy – sobie i Bogu – by spotkać się naprawdę! Brakuje jakiegoś ważnego „elementu”, który uniemożliwia samą międzyosobową wymianę; my nie przyjmujemy (nie słyszymy) tego, co Bóg nam pragnie zaofiarować (powiedzieć); a i Bogu „nie dajemy szansy”, by mógł usłyszeć, co nam leży na sercu i co chcielibyśmy Mu, po przyjacielsku, powiedzieć, powierzyć, ofiarować,…
Wiem, że przyczyn, dla których nie dochodzi do autentycznej modlitwy jest więcej niż jedna. Ale w tej chwili pragnę wskazać tylko jedną. Nazywam ją nieumiejętnością przekroczenia progu, za którym zaczyna się prawdziwa modlitwa, prawdziwe spotkanie z Bogiem.
Respekt dla progu modlitwy
Dawniej progi, zwłaszcza w wiejskich chatach, bywały dość wysokie. Obecnie progi są niskie, a nawet usuwa się je całkiem ze względów praktycznych. Inaczej jest z progiem do tej „izdebki”, do której należy wejść, by modlić się do naszego Ojca, który jest w ukryciu (por. Mt 6, 6). Tego progu nie da się zlikwidować. Nie wolno też dać sobie wmówić, że go w ogóle nie ma! Był zawsze, jest i będzie, jak długo żyjemy i modlimy się w ziemskich warunkach. Próg do „modlitewnej izdebki” czy komnaty jest dość wysoki i – może nie za każdym razem, ale na ogół – przekraczamy go z pewnym wysiłkiem. Jest to wysiłek nie naszych mięśni, lecz wiary i uważności, skupionej uwagi. Jeśli próbujemy przekraczać ten próg rutynowo, bez uwagi i jakby od niechcenia, to możemy się na nim potknąć, przewrócić i zostać przed progiem, w ogóle go nie przekroczywszy.
Jezus klaruje sytuację modlitwy tak: „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6, 6) – czyli udzieli się tobie na pewno…
Winno być zawsze i za każdym razem jasne, że przestrzeń modlitwy tworzy to, że jestem ja, który chcę się modlić; że jest Bóg Ojciec, który czeka na mnie w ukryciu. Jest też potrzebna jakaś izdebka, do której należałoby wejść bardzo świadomie. I że jest właśnie próg, który należy przekroczyć świadomie, z maksimum uważności.
Próg, o którym mowa, nie jest materialny. Nie jest też umiejscowiony gdzieś na zewnątrz nas samych, lecz w nas: w głębi świadomości. W głębi osoby, która przez całe świadome życie ma przed oczyma duszy alternatywę i ma zadany wybór: jak istnieć. Jak żyć: czy jedynie egocentrycznie? Zawsze, niejako programowo i z wyboru, egocentrycznie? Czy raczej zdecydować się – najpierw po raz pierwszy, w jakimś przełomowym momencie nawrócenia – a potem już co dzień i często, w pewnym sensie stale, odnawiać tę decyzję, by bytować na tej ziemi Bogo-centrycznie? Coraz bardziej Theo-centrycznie, Chrysto-centrycznie! A przynajmniej na modlitwie starać się o prawdziwy, realny zwrot wprost ku Bogu! I trwać przed Nim, ile się da. Ile potrafimy! Na ile pozwala nam nasze powołanie, łaska nam udzielona. A ta jest zapewne zawsze większa niż nasza gotowość, by ją przyjąć i żyć z niej.
Egocentryczne nastrojenie
Powiem to samo nieco inaczej. Jest w nas pewna niewidzialna linia czy też właśnie niematerialny próg, który odgradza dwa stany ducha. Każdy stan ma swoją intensywność i „barwę”. W jednym jest życie, rozkwit, nadzieja, przyszłość; w drugim jest: samotność, perspektywa przemijania i śmierci, brak nadziei i uszczęśliwiającej przyszłości.
Te dwa stany ducha ujawniają się także w czasie modlitwy (raz rzeczywistej, raz pozornej). Raz bowiem podejmujemy modlitwę rzeczywistą, a innym razem pozorujemy modlitwę; modlimy się na niby. Każdemu zdarzyć się może (i pewno zdarza się to częściej niż sądzimy), że modlitwa – od początku do końca – okazuje się być raczej celebracją siebie i hołdowaniem egocentrycznemu usposobieniu niż spotkaniem z Drugim, z naszym Stwórcą i najlepszym Ojcem czy z Panem Jezusem.
Praktycznie znaczy to, że na niby-to-modlitwie przebywam ze sobą. Jestem sam – zaabsorbowany sobą, cały czas skoncentrowany na sobie, przejęty swoimi np. lękami, zranieniami czy także kontrolowaniem tego, co się we mnie dzieje: jak się czuję, czy jest mi dobrze, czy jest mi „fajnie”… Obrazowo można by ten stan określić za św. Augustynem: ja bycie zakrzywionym ku sobie samemu. A zakrzywionym ku sobie samemu można być z różnych powodów – w subiektywnym przeżyciu: ważnych lub błahych, ale w końcu chodzi o rodzaj pretekstu i … alibi. Za wszystkimi powodami i pretekstami „stoi” (jako powód) fatalny stan uwięzienia w „domu niewoli” – w sobie samym! Ujawnia się wtedy wielka bieda i fundamentalny grzech egocentryka, który (jeszcze) nie potrafi przenieść uwagi na Boga, na Jego Majestat, na Jego przymioty. Na Jego Plan Zbawczy. Na Jego Miłość… Po prostu na wspaniały i nieogarniony „świat” Boga!
Nastrojenie modlitewne
I jest inny stan ducha, inny sposób istnienia. Jest to stan ducha modlitewny, religijny, wyraźnie relacyjny. Ten stan pojawia się, gdy przekraczam próg i zaczynam istnieć naprawdę inaczej, gdyż zwracam się cały do Boga. Uznaję od pewnego momentu to, że nikt i nic nie jest bardziej godne mojej maksymalnej i spokojnej uważności niż ON. Kieruję zatem ku Niemu całą moją uwagę i wszystkie zdolności poznawcze. Pragnę też – mimo przeszkód, mimo rozproszeń – trwać w relacji z Bogiem, w uważnym otwarciu i odniesieniu do Niego. Pozwalam, by olśnił mnie Jego Majestat. Staję przed Nim – jak tylko potrafię – otwarty na Jego Wolę. Słucham, co On mówi do mnie. Rozważam to. Pytam, jeśli nie pojmuję. Odpowiadam, gdy On pyta. Rozmawiam. Owocem tej komunikacji i komunii jest to, że ogarnia mnie radość i pokój. Boży pokój, którego świat dać nie może (por. J 14, 27).
Tak, próg oddzielający w nas stan nie-modlitwy od stanu modlitwy jest realny, faktyczny, choć wskutek grzechu pierworodnego łatwo (w świadomości i w konkretnym planie dnia) pomijamy „stan modlitwy” czy po prostu modlitwę, jako „rzecz” nazbyt nieuchwytną i niewiele dającą. A nawet kiedy już zabezpieczamy czas na modlitwę, to i tak do modlitwy nieraz nie dochodzi, gdyż nie zdobywamy się na faktyczne „wyrwanie się z siebie i przejście w Boga” (por. św. Ignacy Loyola). To raczej zajmowanie się sobą i przebogatym światem „stworzeń” przychodzi samo i wręcz się narzuca.
Długotrwały brak realnej modlitwy, brak chwalenia Boga, brak próśb, powierzania się i dziękczynienia wskazuje na to, że tak naprawdę człowiek oddaje się bałwochwalstwu siebie samego, różnych stworzeń… Zajmowanie się Bogiem, pielęgnowanie relacji z Nim traci na znaczeniu! Brak smaku w modlitwie skutkuje tym między innymi, że człowiek potrafi godzinami śledzić losy wirtualnych bohaterów z seriali filmowych czy wchodzić w wirtualne gry, a Bóg traktowany jest jak ktoś mało ważny lub jakby w ogóle nie istniał.
Słusznie przypuszczamy, że musi wydarzyć się coś wielkiego, by Bóg znów zajął w naszym sercu swoje najważniejsze miejsce, a modlitwa stała się radosnym świętem i czasem wytęsknionym. Wielu wie z własnego doświadczenia, że Bóg na różne sposoby interweniuje i przywraca prawdziwe widzenie Rzeczywistości. Misją Bożych proroków jest nawoływanie kolejnych pokoleń do porzucania egocentrycznego sposobu istnienia i odkrywania piękna, prawdziwości i dobroci istnienia w żywym odniesieniu do Boga i w kontakcie z Nim!
Tak naprawdę w każdym pokoleniu i wobec każdego człowieka potrzebna jest interwencja samego Boga, by człowiek mógł porzucić swój obłędny egocentryzm i rozradować się wymianą Miłości ze swoim Stwórcą i Ojcem. Na przestrzeni Dziejów Zbawienia, a także dziś, Bóg „nie szczędzi” ludziom ani wielkich wyznań Miłości, ani mocnych słów perswazji, a także ostrzeżeń. Znajdziemy to wszystko w Piśmie Świętym w nadobfitości.
Wyrwać się z siebie – sztuka przekraczania progu
Jest dla nas wielką pociechą i źródłem nadziei, że Bóg zawsze przychodzi nam z pomocą. Bóg nigdy nie zawodzi ani się nie spóźnia, byleśmy tylko my chcieli spotkać się z Nim na modlitwie. On zawsze jest pierwszy… Ale i nasz wkład też jest ważny i konieczny. Jest on różnoraki, ale tu mam na uwadze to jedno: starać się opanować sztukę przekraczania progu, za którym zaczyna się modlitewne spotkanie.
Mówiąc konkretnie i praktycznie, chodzi o to, żeby przysposobić się do modlitwy odpowiednio dużą (wystarczającą) dawką czasu, w którym milczymy, uspokajamy ducha i rzec by można zbieramy siły do wyrwania się z siebie, by przejść w Boga.
W tym procesie wyciszenia i uspokojenia uświadamiamy sobie, że jesteśmy kimś wyjątkowym, kto może transcendować (przekroczyć siebie, wyrwać się z siebie) i nawiązać kontakt z Bogiem. Im więcej ciszy, milczenia i uspokojenia, a także wejścia w głąb siebie, tym łatwiej „dojrzeć” TY Boga Stwórcy, który przemawia do nas zarówno w głębi serca, jak też zwraca się do nas z głębin Historii Zbawienia, z wszystkich Ksiąg Pisma Świętego. Tak, Boga spotykamy i w sobie, we wnętrzu, a także w Objawieniu historycznym, w przepowiadaniu Kościoła. Św. Bernard powie o tym tak: „Nie masz potrzeby, człowieku, przepływać morza, przenikać chmur, przekraczać Alp. Zapewniam cię, nie masz dalekiej drogi do przebycia. Wystarczy ci tylko zwrócić się do samego siebie, by w swoim wnętrzu spotkać Boga”.
Najpierw jednak trzeba zaaplikować sobie dużą dawkę milczenia, ciszy, uspokojenia.
Jedynie milcząc, stajemy się prawdziwie obecni – obecni dla siebie i dla Boga.
Tylko obecni mogą się spotkać!
Maryla Jagoda pisze:
25 sierpnia 2013 o 14:59
„Oto co byłoby godne długich poszukiwań:
zrozumieć, jak przychodzi Ten,
który jest zawsze obecny” (św. Grzegorz z Nazjanzu).
Zacytowana myśl jest prze-ciekawa i godna tego, by zaprzyjaźnić się z nią, i wracać do niej często, jak do tajemnicy zawartej w ludzkiej przyjaźni. Wie się o przyjacielu pozornie wszystko, a każde spotkanie jest czymś pasjonująco nowym.
Powyższa medytacja: „Modlitwa ma swój próg”, –
i „respektu modlitwy”, „wagi progu”, „sztuki przekraczania progu” –
i tego, jak niełatwo jest „zachować maksimum uważności”,
podprowadziła mnie słowami Jezusa z „On i ja”, że takim progiem może się też stać
proste powtarzanie:
827. – 1940 – 29 sierpnia. Godzina święta. – Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu obecnym we mnie.
– „Widzisz, nawet gdybyś przez godzinę powtarzała tylko to życzenie, nie straciłabyś czasu, bo nie ma takiej waszej modlitwy, która nie byłaby wysłuchana.
991. – Kościół w Ingrandes. – „Bądź jak najprostsza: nawet gdybyś w ciągu tej godziny powtarzała tylko: ‚Kocham Cię’, Ja będę zadowolony”.
Spróbowałam przed medytacją chociaż tylko kwadrans czasu, powtarzać : „Kocham Cię”..
Przygoda to niebywała!