DROGOCENNI W OCZACH BOGA. Wszystko jest grą miłości

7 sierpnia 2020, autor: Krzysztof Osuch SJ

Jest też dostępna książka w wersji papierowej

Ile razy w życiu słyszeliśmy takie zapewnienie: «Jesteś dla mnie drogi, droga! Prezentujesz sobą wielkie dobro i wartość! Cenię cię i kocham!»? Odpowiedzi na zadane pytanie byłyby różne… Chyba tylko nieliczni nie skarżyliby się na mniej lub bardziej wybrakowaną jakość afirmacji i miłości, której doświadczyli w dzieciństwie i na dalszych etapach życia. Czy zatem wyrażona opinia oznacza, że w tym życiu skazani jesteśmy na poważny brak i cierpienie, któremu nikt nie potrafi, ani nie próbuje zaradzić? Nie. Zdecydowanie nie, gdyż na szczęście, niezależnie od tego, co bliźni – w rodzinie i poza nią – o nas myślą, jak nas cenią i co nam najczęściej komunikowali, jest ktoś bardzo bliski i ważny, Najważniejszy, kto niestrudzenie, niezliczoną ilość razy – wciąż i zawsze – wyznaje, że jesteśmy dla Niego drodzy, wartościowi, miłowani!

W Piśmie Świętym znaleźć można bardzo dużo potwierdzeń i dowodów na to, że w tym życiu mamy do czynienia przede wszystkim ze wspaniałym Dobroczyńcą i miłośnikiem życia (por. Mdr 11, 26), a tym bardziej człowieka. Kto nie zna choćby tego zapewnienia Pana i Stworzyciela: Drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję (…) Nie lękaj się, bo jestem z tobą (Iz 43, 4-5). W Liście św. Piotra znajduje się znamienne pouczenie skierowane do wierzących żon, jak mogą swym „świętym postępowaniem” pociągać do wiary niewierzących mężów. Jest w nim stwierdzenie godne podkreślenia. Ich [żon] ozdobą niech będzie nie to, co zewnętrzne: uczesanie włosów i złote pierścienie ani strojenie się w suknie, ale wnętrze serca człowieka o nienaruszalnym spokoju i łagodności ducha, który jest tak cenny wobec Boga (1 Pt 3, 3-4). Na pierwszym planie autor Listu stawia kilka szlachetnych postaw, takich jak nienaruszalny spokój i łagodność ducha. Mnie jednak porusza końcowa fraza, dopowiedziana jakby mimochodem, a tak naprawdę słychać w niej Piotrowy podziw i pochwałę przede wszystkim dla ludzkiego ducha, który jest tak cenny w oczach samego Boga.

Mając w pamięci (choćby tylko) te dwie natchnione wypowiedzi z obu Testamentów, czuję się ośmielony i „natchniony”, by zamieszczonym w tej książce rozważaniom nadać właśnie taki tytuł: „DROGOCENNI w oczach BOGA”. Wszakże tacy, drogocenni w oczach Boga, jesteśmy wszyscy, każda i każdy z nas.

Tę olśniewającą prawdę przekazuje nam Bóg Ojciec najdobitniej w Jezusie Chrystusie. On będąc Bożym Synem, stał się człowiekiem. Użył języka miłości z żadnym innym nieporównywalnego: ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi i uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej (por. Flp 2, 6-8). Swą Boską miłość, wcieloną w niezliczone czyny i znaki, wypowiedział również w tym zawrotnym wyznaniu: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem (J 15, 9).

 Miłosne zaangażowanie Boga Ojca w nas, jako Jego dzieci, jest zasadniczo znane, może nawet bardzo dobrze. Zapewne mówiono nam o nim wielokrotnie… A jednak postrzeganie siebie samych, styl życia i barwa istnienia nazbyt często zdają się świadczyć o tym, że Boża Ewangelia na ten temat jeszcze do nas w pełni i przekonująco nie dotarła. I chyba często jest tak, że choć każdego dnia niejedno nas cieszy i zadowala, to jednak – gdzieś głęboko odczuwamy zasadniczy niedosyt i brak. Po uciszeniu serca i wejściu głębiej w świat swoich uczuć, tęsknot i pragnień ze zdumieniem odkrywamy, że czegoś ważnego, Najważniejszego, jeszcze nie znaleźliśmy. A jeśliśmy nawet to „coś” znaleźli, to i tak … czekamy na więcej, nieskończenie więcej. Poeta wyraził to w taki sposób:

A ty czekasz, ty czekasz na jedno,
co twe życie wzniesie nieskończenie,
na wielkie, niezwykłe zdarzenie,
na kamieni nagłe przebudzenie,
na głębie, co u nóg twych legną[1].

  • To prawda, że w codziennym życiu różnie myślimy o sobie. Raz wspaniale, kiedy indziej źle. Nasze drogocenne człowieczeństwo traktujemy karygodnie zarówno w sobie, jak i w innych. Na szczęście osądy te i wyrokowania mają wartość względną, ponieważ to nie one stanowią o nas. Najważniejsze jest zdanie Boga. A On, powołując nas do istnienia – jako osoby Jemu podobne – nadał nam status drogocennego skarbu, z żadnym innym stworzeniem czy rzeczą nieporównywalnego! Godność osoby, nadana przez Stwórcę, jest ponadto nieodwołalna. Ani my sami nie możemy jej unieważnić, ani też nikt inny nie dostał prawa, by ją kwestionować, reglamentować czy tym bardziej źle się z nią obchodzić. Wszystko i wszyscy powinni jej służyć, chronić ją. Także wysoka kultura i instytucje religijne strzegą obiektywnej prawdy o absolutnie wyjątkowej godności każdego człowieka. Gdyby ktoś w tym stwierdzeniu dopatrywał się przesady czy wręcz bałwochwalczego antropocentryzmu, niech sięgnie do Mateuszowej Ewangelii i przeczyta w niej opis Paruzji i Jezusowego Sądu (Mt 25, 31-46). Można by też przywołać św. Ireneusza, który celnie stwierdził, że „chwałą Boga jest żyjący człowiek” (w innym tłumaczeniu: człowiek pełen życia). Oczywiście, Święty doprecyzował: „zaś życiem człowieka jest oglądanie Boga”.
  • Tylko ignoranci czy oszuści kwestionują to, co sam Stwórca o nas postanowił i do czego wybrał każdą osobę (por. Ef 1, 4). Niestety, ignorantów i oszustów – z coraz większymi dziś możliwościami oddziaływania – przybywa w szybkim tempie. Nie powiększajmy ich grona (por. Ps 1 i 2). Nigdy nie gódźmy się na to, żeby na podarowaną nam Rzeczywistość – Ziemi i Wszechświata, a zwłaszcza człowieka – patrzeć bezbożnie, a więc bez Boga! Nie dajmy sobie narzucić złowieszczej – skutkującej bezsensem i destrukcją – optyki bezbożnych. Szukajmy tego, co czyni nas ludźmi pobożnymi, a więc mającymi łatwość znajdywania Boga we wszystkim (św. Ignacy Loyola), a szczególnie w człowieku. Gdy trzeba (a trzeba coraz częściej i w coraz liczniejszych miejscach), to bez wahania płyńmy pod prąd głównego nurtu świata (por. J 15, 19).

Nasza wolność najpełniej przejawia się w dokonaniu fundamentalnego wyboru dotyczącego naszego Boga Stwórcy. Nie można się w tym względzie wyniośle czy tchórzliwie dystansować, oświadczając: Ja poczekam z wyborem, ponieważ brak mi jeszcze do tego wielu danych albo uważam, że jest on mało ważny! Niestety, dzisiaj szereg czynników popycha wiele osób, zwłaszcza młodych, w stronę apatii i zobojętnienia na podstawowe pytania i odpowiedzi. Niektórym wydaje się, że nie ma większego znaczenia to, czy świat i człowieka postrzega się i kształtuje w „optyce” pobożnej czy bezbożnej. Nawet w tej ostatniej widzą lepszy grunt dla afirmacji człowieka i jego pełnego rozkwitu. Kto choć trochę zna dwudziestowieczną historię narodów, wydanych na pastwę dwóch bezbożnych totalitaryzmów (niby tak bardzo afirmujących człowieka), tego nie powinny zmylić i uwieść humanistyczne hasła wypisywane w manifesty bezbożnych. Ogłaszając na swych sztandarach (zażartą) walkę o prawa człowieka, nie wahali się eksterminować miliony ludzi (tylko) Bogu ducha winnych. Taka jest obiektywna prawda, aż nadto w historii udokumentowana, że żadna bez-bożna ideologia nie może realnie konkurować z autentyczną religią i żywą wiarą, dzięki którym osoba ludzka poznaje swoją godność i doświadcza, jak jedynie sam Bóg nadaje ją i chroni.

 Kto zna Jezusa Chrystusa, ten wie, że tu się zaczyna nasza życiowa przygoda, a trwać będzie wiecznie. Na Ziemi się rodzimy i dojrzewamy do wiecznej komunii z naszym Stwórcą. Na czas ziemskiej drogi – zwłaszcza codziennie podejmowanych decyzji i umacniania fundamentalnego wyboru Boga – Jezus Chrystus wyposażył nas w jasne pouczenia i wskazania, a także poważne przestrogi. Jedna z nich, bardzo mocna, przestrzega przed fatalną iluzją, że szczytem naszych marzeń i możliwości jest zdobycie jak największego „kawałka” świata. Tymczasem, tak naprawdę, nawet „cały świat” (por. Mt 16, 26) – zestawiony z naszą osobową godnością i wielkością otrzymanego powołania do wiecznego życia z Bogiem – musi zblednąć i ustąpić.

To prawda że człowiek w cielesnej „warstwie”, rozłożony na czynniki pierwsze, nie reprezentuje sobą zbyt wiele. Chemicy wyróżniliby w ludzkim ciele ściśle określoną liczbę pierwiastków z listy Mendelejewa i ogromną, acz możliwą do policzenia, ilość komórek oraz atomów. Jesteśmy też śmiertelni i nieuchronnie podlegamy rozkładowi, jednak – póki trwa cud życia – szczerze zdumiewamy się i zachwycamy, widząc z pomocą coraz doskonalszych narzędzi, jak drobiny materii zostały złożone w podziwu godną, funkcjonalną całość! Nasz podziw wzrasta, gdy stając na progu dla nas nieprzekraczalnym, zdajemy sobie sprawę z tego, że sami – mimo całej wiedzy i techniki – nie potrafimy powołać do bytu nawet prostej ameby, choć „cegiełek” materii (atomów i pierwiastków) mamy pod dostatkiem. A cóż powiedzieć o całym bogactwie przyrody, a przede wszystkim o człowieku, stojącym u szczytu wszystkich znanych nam bytów i stworzeń! Tak, wszelkie życie i życie człowieka otrzymaliśmy gotowe, stworzone, podarowane. Genialnie pomyślane.

  • Ludzie najstarszych kultur i religii jakoś przeczuwali i wiedzieli, że nie sama materia stanowi o fenomenie człowieka. Nie wystarczy nią dysponować, by stworzyć cud życia w ogóle, a człowieka w szczególności. Dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że z cudem życia i życia człowieka jest (trochę) tak, jak z …komputerem. Jest dla nas jasne, że najwięcej o jego możliwościach decyduje nie tylko sam twardy dysk, lecz wgrane weń oprogramowanie. Największe znaczenie mają napisane przez człowieka programy, które – kumulując i wyrażając ogromny i wielowiekowy wysiłek ludzkiej myśli i inteligencji – konstytuują elektroniczne urządzenia o różnych, coraz większych możliwościach… Na tym obrazowym tle nowoczesnej elektroniki i cybernetyki, możemy pytać, jaką to genialną myśl i (s)twórczą inteligencję kryje w sobie to „coś”, co ożywia i „formatuje” każdego człowieka! I kto napisał „program” dla tej znakomicie funkcjonującej całości, jaką jest człowiek? Człowiek, który zadziwia nie tylko złożonością i precyzją procesów na poziomie biochemicznym, ale jeszcze bardziej jako ten, który poznaje, myśli, i wnioskuje, żywi szeroką gamę uczuć, dokonuje wyborów i tworzy „cuda techniki”! A także przeżywa zachwyty pięknem i kocha drugą osobę, ceni ją! I jeszcze zdolność szczytowa i najważniejsza: otóż człowiek przez całe życie – mniej lub bardziej świadomie – przygotowuje się do spotkania ze swym Stwórcą; Jego szuka i z Nim pragnie się zjednoczyć.

Tradycja filozoficzna naszego kręgu kulturowego, chcąc wskazać i nazwać to, co w istotny sposób konstytuuje człowieka i sprawia, że człowiek jest człowiekiem, mówi o formie lub duszy, a także o akcie powołującym do istnienia. W biblijnej tradycji, na oznaczenie tej samej rzeczywistości sprawczej, mówi się zarówno o duchu (pneuma), jak i o duszy, której – dodajmy – niezrównane piękno (to tylko jeden z jej przymiotów) oglądają niekiedy i bardzo podziwiają mistycy (np. św. Teresa z Avila).

My wszyscy, jako odbiorcy Objawienia Bożego (Biblii), wiemy, że i pierwszy człowiek, i każdy nowy człowiek na ziemi ma swą sprawczą przyczynę w samym Bogu. Bóg poprzez specjalny akt stwórczy angażuje się w powołanie do istnienia nowej osoby. Mówi o tym jednoznacznie Księga Rodzaju: Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą (Rdz 2, 7).

Jezus Chrystus, pogłębiając i doprowadzając do szczytu ludzką mądrość i starotestamentalne Objawienie, zapewnia nas, że to my ludzie naprawdę i bez wątpienia jesteśmy drogocennym, najcenniejszym Bożym stworzeniem! Jezus, najdobitniej jak tylko można, przekonuje nas, że mając w sobie tchnienie samego Boga Stwórcy i Ojca, winniśmy siebie bardzo cenić i o siebie się troszczyć. Oczywiście również wzajemnie się troszczyć.

  • Powinniśmy też brać pod uwagę radykalne zagrożenia, które na nas czyhają. One naprawdę istnieją! Tymczasem my, nie bacząc na wagę i drogocenność daru istnienia i „ostateczny” charakter czasu prób i duchowych walk (por. 1 Pt 1, 5; Hbr 1, 2; Jk 5, 3), łatwo te zagrożenia przeoczamy i naiwnie unieważniamy. Wzbraniamy się, by na serio wejść na drogę Jezusa, wiodącą przez Jerozolimę i Golgotę do wiecznej Chwały Ojca. Sam św. Piotr miał z tym wielką trudność (por. Mt 16, 22). Z tego powodu dostał ostrą reprymendę, zaś wszyscy inni uczniowie – też nie mający ochoty, żeby stracić swe życie z powodu Jezusa i tak zyskać życie wieczne – usłyszeli pełne powagi pytania: Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? (Mt16, 26).

Zagrożenia, wycelowane w dobro ludzkiej osoby, i duchowa walka, z której nikt nie jest wyłączony, występują od początku, od raju. Dzisiaj konfrontujemy się z zagrożeniami, które mają swoją specyfikę. Może nade wszystko powinniśmy nabrać krytycznego dystansu do cywilizacji, która sens życia sprowadza do odnoszenia sukcesów, materialnych korzyści i zapewnienia sobie maksimum przyjemności.

– Jest wiele powodów, by tak (nisko i przyziemnie) „ustawiony” sens życia zdecydowanie zakwestionować. Należy zadać parę krytycznych pytań. Czy nie ma jakiegoś zasadniczego (o)błędu w tym, że głównym wymogiem (jakby najważniejszym przykazaniem laickiego dekalogu) stało się to, by wszystko dokładnie liczyć, tworzyć precyzyjne biznes plany, na wszystkim zyskiwać i na niczym nie tracić? Jaki, koniec końców, (s)tworzą świat ci, którzy z jednej strony gotowi są z największą surowością karać finansowe i gospodarcze wykroczenia, a jednocześnie sami w etycznie wątpliwy sposób dorabiają się niewyobrażalnych fortun? Zasadniczych braków (grzechów) – w postawach i postępowaniu ludzi lekceważących samego Boga i Jego Ład – można by wskazać więcej.

  • Prawdopodobnie, jako cywilizacja oderwana od Boga i „dryfująca na oko” (Benedykt XVI), zbliżamy się do apogeum kultu bożka mamony. Wielu czuje się zauroczonych jego obietnicami. Jednocześnie na naszych oczach okazują się one zawodne i rozczarowujące. Bożek mamony taką ma bowiem naturę, że tylko niektórzy jego czciciele ze służenia mu czerpią wielkie korzyści. W zestawieniu z całą ludzką rodziną widać, że tylko jakaś część ludzi sytuuje się u szczytu „piramidy szczęścia”, której podstawę tworzą miliony „nowoczesnych” niewolników i poddanych. Czyż nie tę gorzką prawdę symbolicznie wyrażają elektroniczne zegary informujące o tempie i skali zadłużenia państw i narodów? Ludzie uczciwie pracujący (zresztą w rosnącym procencie pracy pozbawieni i niepewnością jutra straszeni) dowiadują się, że są nieprawdopodobnie … zadłużeni. Właśnie oni! Ponadto dowiadują się, że nie ma nadziei, by kiedykolwiek „swoje” długi spłacili! – Nieco dygresyjnie i nie bez szczypty ironii trzeba zapytać: A niby komu mielibyśmy spłacać te długi? Oczywiście, nie mówię o każdym rodzaju pożyczek i długów, choć brutalna lichwa im towarzysząca powinna być zdecydowanie poskromiona w każdym kręgu kulturowo-cywilizacyjnym! Zwłaszcza europejsko-amerykańskim. Żeby było jasne, dopowiem. W imię odrobiny rozsądku i po odwołaniu się do Stwórcy, oddającego w użytkowanie dobra ziemi wszystkim, mamy prawo zadać pewne (wiem, że dla niektórych bardzo niewygodne) pytanie: Którzy to nasi bracia, żyjąc we wspólnej ludzkiej rodzinie, stali się aż tak bogaci, że świat wraz z ludźmi i ich dobytkiem jest (czy staje się niepostrzeżenie i rzekomo … nieodwołalnie) ich (nielicznych) własnością? Jakim fortelem zdołali wykreować i prawnie usankcjonować świat podzielony na bardzo nielicznych posiadaczy i całą przeogromną resztę dłużników? I jaki – w ich rozumieniu – ma to sens oraz czemu ostatecznie ma służyć? Czy aby nie zawłaszczeniu Boskich prerogatyw? Gdy jednak człowiek (klasa, naród, przywódca, tyran, ideologia) zajmuje miejsce Boga, to zawsze dosięga ludzi niebezpieczna karykatura Boskiej opatrzności. A gdy się lepiej przyjrzeć, widać, że jej głównym autorem nie jest już, tak naprawdę, sam tylko człowiek. W Księdze Rodzaju nazwano go „przebiegłym wężem” (por. Rdz 3, 1). 

***

Proszę pozwolić, że przytoczę jeszcze kilka zdań z mojego rozważania Miłość czyni czystym. Rzucą one trochę światła na drogi mi podtytuł książki Wszystko jest grą miłości, a także … tytuł planowany wcześniej: „Bóg gra czysto – a my, a ty?”. Tak, jeśli wszystko jest grą miłości, a głównym „rozgrywającym” jest Bóg, a my zostaliśmy do tej gry wielkodusznie doproszeni, to byłoby ważne, byśmy grali czysto. To znaczy według jednej, jedynej reguły. Jest nią miłość. Ona jedna decyduje o czystości gry (por. 1 Kor 13), w której uczestniczymy – najpierw na Ziemi, a za jakiś czas w Niebie.

„Bóg stwarzając «nieobjętą ziemię» i pomieszczając ją, jako szczególnej klasy arcydzieło, we Wszechświecie (zda się bez granic), podjął wielce ryzykowną grę. Stała się ona bardzo ryzykowna głównie za sprawą stworzenia ludzkiej osoby jako Bogu podobnej, wolnej i rozumnej. Rzec można, „wielka gra” zainicjowana przez Stwórcę jest – ze strony Boga – nieskalanie „czysta”! Czysta, bo pełna Boskiej Miłości. Bóg wszystko stwarza z Miłości i dla „usłyszenia” miłosnej odpowiedzi stworzeń. Boskie Osoby stwarzają dla Przymierza, dla przebóstwiającego nas zjednoczenia z Nimi. W zamyśle Boga, od początku do końca, „wszystko – jak powiedziałby św. o. Pio – jest grą miłości”. Inaczej rzecz się prezentuje od naszej ludzkiej strony. Wielu gra nieczysto. Niektórzy grają radykalnie nieczysto, to znaczy nie liczą się ze Stwórcą; są Bogu otwarcie i bezczelnie przeciwni. Znajdują demoniczne upodobanie w ironii, w profanacji świętości, w nienawiści, w pogardzie i zabijaniu. Tacy nie chcą mówić o żadnej religii. Albo i owszem, ale jest to szatańska religia, czyli rodzaj więzi z Lucyferem i mroczny kult jemu oddawany. Powiedziałem: „wielu gra nieczysto”, czyli przeciw Bogu. Wielu nie chce przyjąć Boskiej Miłości w przepastne głębie swoich serc. A jak jest z nami? Z nami, którzy – jak widać – gotowi jesteśmy czynić tak wiele dla dobrej relacji z Bogiem, z bliźnimi, sami z sobą i ze światem stworzeń?”. […].

[1] Rainer Maria Rilke, w wierszu Przypomnienie, tł. M. Jastrun.

W innym tłumaczeniu brzmi ten fragment wiersza tak:

A ty czekasz, wciąż czekasz na jedno,
co twe życie bezmiernie wzbogaci;
na wielkość, na coś niezwykłego,
że nawet kamienie się zbiegną,
że otchłań się w tobie zatraci (tł.  Andrzej Lam).

Komentarze

komentarze 3 do wpisu “DROGOCENNI W OCZACH BOGA. Wszystko jest grą miłości”
  1. Wysłuchałem (obejrzałem też); naprowadzam. WARTO!

    Ewangelia samotności (1) – Małgorzata Wałejko

  2. Dziś rozważałem ( i dzieliłem się) ten fragment z ON i ja:
    . – „Patrz na Mnie często. Kiedy się kocha, jakąż wielką słodyczą jest spojrzenie!
    Ja mam ciebie obecną nieustannie przed moim Obliczem. Powiedz Mi o swoim pragnieniu złożenia Mi takiego samego hołdu. Wiem, że pochłaniają cię zajęcia ziemskie. Ale niech pierwszą twoją troską będzie przebywanie ze Mną, jak gdyby twoje korzenie, zagłębiając się we Mnie, dawały kwiatom i owocom twych czynów wonie, które zbliżają cię do Mnie. Zbliżaj się nieustannie i przybliżaj innych: jakiż inny sens ma życie ziemskie, tak niedługie… Często kładę nacisk na krótkość dni, to prawda. Dni grzesznych jak i dni pokuty.
    Kiedy przychodzi koniec, cóż to za radość dla tych, którzy starali się podobać jedynie Mnie. A jakież wyrzuty sumienia dla tych, którzy żyli tylko dla własnego zadowolenia. A koniec nadchodzi z szybkością potoku, który naraz unosi wszystko… Ty, moje małe narzędzie, nie służ nigdy sobie, zanim usłużysz Mnie. A nadejdzie czas, kiedy Ja tobie usłużę… Tak jak wczoraj.
    Czy nie było zaskakujące to spotkanie u twego pełnomocnika z owym lokatorem, który był tam właśnie potrzebny? I wszystko, co z tego wynikło dla ciebie? Mam wszystkie nici w mym ręku. Mogę pokierować wszystkim. Czy wierzysz w to mocno? Nawet nie czekając na nagrodę służ Mi dla radości służenia Mnie, bycia maleńką służebnicą mego serca: ancilla Domini” (ON i ja, tom 3 nr 219).

    … to w pewnym nawiązaniu do rozważania…

  3. Lidia pisze:

    kochany ojcze Krzysztofie! Całe nasze ziemskie życie jest szukaniem i odnajdywaniem śladów Boga
    jako pracownik ,- ja nadal nim jestem ,-służby zdrowia , odnajdywałem oblicze Boga w cierpiących , potrzebujących. Moje doświadczenia ze spotkań z Bogiem są bardzo przejmujące.
    Bóg tak bardzo mnie kocha , że moją dłoń przyciąga do swojej twarzy , by ja przytulić; na pewno jest to wielkie pragnienie chorego, by trzymać czyjąś dłoń, i przytulić do swojej twarzy, -ja odebrałam to jako wielkie pragnienie Boga, Bóg pragnie czułości.
    Bóg – Człowiek pragnie mojej miłości, czułości, przytulenia.
    Na tej drodze odnajdywania Boga, wiele razy zaślepiło mnie naiwne odgadywanie Jego obecności.
    To później przyniosło rozczarowanie, cierpienie, ból, dlaczego? bo odkrywałam, że to nie był Bóg, choć ukryty w drugim człowieku. A może to było odkrycie zwykłych egoistycznych pragnień; wyzwalanie od samej siebie jest zawsze bolesne.
    Ponad trzydzieści lat żyłam w absolutnym celibacie, w czystości serca i ciała, oddając się całkowicie chorym.
    Nadszedł dzień, który był sprawdzianem tego, jak bardzo udało mi się zapomnieć o sobie samej, bo spotkałam człowieka – mężczyznę, w którym pokochałam Jezusa.
    MOJA MIŁOŚĆ NIE ZOSTAŁA ODWZAJEMNIONA.
    UPADŁAM -ZGRZESZYŁAM, ZALEWAJĄC SWOJE RANY ALKOHOLEM .
    JEZUS PODNIÓSŁ MNIE, PRZYOBLÓKŁ MNIE W SZATĘ DZIECKA BOŻEGO, ODZYSKAŁAM GODNOŚĆ DZIECKA BOGA,
    WRÓCIŁAM Z FUNDAMENTU I JUŻ BARDZO TĘSKNIĘ ZA WAMI,
    TĘSKNIĘ ZA RODZINKĄ RYBEK, KTÓRE OJCIEC TAK PIELĘGNUJE W CUDOWNYM STAWIKU. NA SAMO WSPOMNIENIE WRACAĆ SIĘ JUŻ PRAGNIE
    LIDIA