Niewidomy żebrak Bartymeusz

15 listopada 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Cieszymy się zdrowymi oczami ciała i dobrym słuchem, ale i tak mamy powody, by pytać siebie, jak funkcjonują oczy i uszy mojej duszy. I co tak naprawdę widzimy i pojmujemy z tajemnicy Boga Trójjedynego, z tajemnicy Jezusa Chrystusa? A także z tajemnicy człowieka?

Poważne wejście w świat czterech Ewangelii dość szybko uświadamia nam, że wciąż daleko nam do patrzenia i widzenia jak Jezus Chrystus. Czujemy to może najbardziej, gdy konfrontujemy się z Przykazaniem Miłości, tj. z ogromem Miłości zaofiarowanej nam przez Boga i z wielką miarą miłości, którą winniśmy skierować ku Bogu, bliźnim, a także ku sobie samym.

Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: Co chcesz, abym ci uczynił? Odpowiedział: Panie, żebym przejrzał. Jezus mu odrzekł: Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu (Łk 18,35-43).

(Mk 10,46-52)
Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i rzekł: Zawołajcie go! I przywołali niewidomego, mówiąc mu: Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: Co chcesz, abym ci uczynił? Powiedział Mu niewidomy: Rabbuni, żebym przejrzał. Jezus mu rzekł: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.

Nie tylko Bartymeusz

Rozważając jakiś fragment Ewangelii, mamy szansę przeżyć spotkanie z naszym Panem i Zbawicielem – Jezusem Chrystusem. Tym razem niejako pretekstem do spotkania z Jezusem jest człowiek niewidomy o imieniu Bartymeusz. Łukasz mówi o jakimś niewidomym, a św. Marek podaje jego imię.

Niewidomy Bartymeusz zaznał nędzy życia w stopniu wyjątkowym. Oprócz niewidzenia i biedy doświadczał też gorzkiego smaku lekceważenia i odrzucenia. Czuł się też napiętnowany, gdyż kalectwo według ówczesnych potocznych przekonań żydowskich świadczyło o winie moralnej, jego własnej lub jego przodków. Na widok kogoś takiego – tylko nieliczni okazywali współczucie, zaś większość odwracała głowę i szerokim łukiem omijała nieszczęśnika. Tak było wtedy, podobnie bywa dzisiaj. (Zobaczmy, ile razy w życiu zatrzymaliśmy się przy kimś żebrzącym, by powiedzieć mu dobre słowo jako rodzaj jałmużny cenniejszej od paru groszy).

Wczuwając się w los Bartymeusza, mamy być może chęć wykrzyknąć, że tyle cierpienia na jedną głowę to za dużo! A może mamy ochotę z satysfakcją zdystansować się i powiedzieć sobie, że nasz los nie jest tak marny! W końcu, mamy się dużo lepiej; mamy oczy, nie żebrzemy… Mamy tyle dóbr i zabezpieczeń… Jeśli jednak popatrzeć głębiej, to okazuje się, że tak naprawdę wszystkie biedy i choroby ciała ludzi opisanych w Ewangeliach – mają swój „odpowiednik” w biedach i chorobach naszych dusz, naszych serc.

  • Tak naprawdę wszystkich nas dotyka w tym życiu jakiś stopień czy odmiana duchowej ślepoty, paraliżu, trądu i głuchoty.
  • A z czasem odkrywamy i to, że nasza duchowa ślepota, paraliż, trąd i głuchota mają swoje źródło w grzechu. A więc w czymś najokropniejszym.
  • Tak, najokropniejszym, gdyż grzech jest zerwaniem więzi z Bogiem, wymówieniem Mu posłuszeństwa i odmówieniem wiary i zaufania do Jego Dobroci, Miłości i Wszechmocy.
  • Tkwiąc w grzechu, odwracamy się od Boga i trwamy zakrzywieni ku sobie (św. Augustyn) i ku samej doczesności.

To dobrze, że cieszymy się zdrowymi oczami ciała i dobrym słuchem, ale i tak mamy powody, by pytać siebie, jak funkcjonują oczy i uszy mojej duszy. I co tak naprawdę widzimy i pojmujemy z tajemnicy Boga Trójjedynego, z tajemnicy Jezusa Chrystusa? A także z tajemnicy człowieka?

  • Poważne wejście w świat czterech Ewangelii dość szybko uświadamia nam, że wciąż daleko nam do patrzenia i widzenia jak Jezus Chrystus.
  • Czujemy to może najbardziej, gdy konfrontujemy się z Przykazaniem Miłości, tj. z ogromem Miłości zaofiarowanej nam przez Boga i z wielką miarą miłości, którą winniśmy skierować ku Bogu, bliźnim, a także ku sobie samym.

Im dłużej przestajemy z Jezusem, tym bardziej On nas fascynuje i do Siebie pociąga, ale też pokazuje dzielący nas od Niego dystans, gdy chodzi o widzenie wszystkiego tak jak On; postępowanie tak jak On! I radowanie się Bogiem Ojcem jak On!

Nasza żebranina

A co do żebrania – to też nie jesteśmy „lepsi” od żebrzącego Bartymeusza.

Wprawdzie materialnie miewamy się znacznie lepiej niż on… Jednak w sensie duchowo-psychicznym zachowujemy się nierzadko jak żebracy! Zamiast radośnie i bezpiecznie mieszkać w domu Słowa Bożego (zachęcał nas do tego niedawny Synod Biskupów w Rzymie), to siadamy przy drogach bezbożnego świata (epatującego bogatą ofertą technicznej cywilizacji) i żebrzemy… Co to dokładniej i praktycznie oznacza? – odpowiedzi łatwo znajdziemy sami… Ale trochę naprowadzę.

  • Być może wiele godzin (nierzadko o wiele za dużo) przesiadujemy przed telewizorami, skaczemy z kanału na kanał, oblatujemy z pomocą sieci Internetu pół świata, by znaleźć to, czego nam brakuje do szczęścia… Szukamy i nie znajdujemy.
  • Odczuwamy pustkę, której próbujemy zaradzić w kolejnym czy innego rodzaju „seansie” żebrania.

A są oczywiście różne inne formy żebrania, np. w międzyludzkich relacjach (a może raczej układach), kiedy to za odrobinę uznania potrafimy zapierać się swoich poglądów (religijnych czy nawet politycznych, jeśli są „zbyt” prawe).

  • Czasem z lęku przed niewiadomą reakcją grupy, nie przyznajemy się do wiary i jasnych zasad moralnych.
  • Niekiedy potrafimy komuś schlebiać czy przemilczać prawdę, byle tylko w zamian zyskać trochę aplauzu czy też oszczędzić sobie ryzyka wpisanego w bycie świadkiem poznanej prawdy i Boga nad wszystko umiłowanego.

Powiedzmy szczerze sobie i Jezusowi, jak to jest z naszym widzeniem i ślepotą… I jak bardzo pozorne jest nasze bogactwo… I ile jest w nas odczucia nędzy i form żebrania… Niech nasze braki nie zamykają nam ust i nie onieśmielają, lecz przyprowadzają nas do Jezusa.

Nie wstydźmy się wołać jak Bartymeusz: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!

Dotrzeć do Jezusa mimo utrudnień

Warto podkreślić, że Bartymeusz był pozbawiony wzroku i wielu innych dóbr, ale słuch miał dobry. Z otwartym sercem nasłuchiwał, co wokół mówiono o Jezusie. Zasłyszane świadectwa o dobroci i mocy Jezusa wzbudziły w nim niezachwianą ufność. Czekał na sposobność, żeby móc osobiście poprosić Jezusa o ratunek!

Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!

– Tej okazji nie przepuścił. Nie bał się, że się ośmieszy. Wołał na całe gardło. Wszystko postawił na jedną kartę!

Jego ufna wiara napotkała na wielką przeszkodę. Ewangelista mówi, że ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Tak, ci na przedzie okazali się niewrażliwi na kogoś najbardziej potrzebującego. Im wystarczyło to, że sami są blisko Jezusa. Była to jednak tylko fizyczna bliskość. A poza tym, na razie, dzielił ich wielki dystans od Serca Jezusa, wrażliwego na każde wołanie o pomoc. Na każde, bez najmniejszego wyjątku.

Niewidomy nie dał się zbić z tropu. Lecz jeszcze głośniej wołał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Użył całej swojej energii, by zostać usłyszanym. Był pewny, że gdy Jezus usłyszy jego prośbę, to na pewno zatrzyma się i pomoże również jemu. Rzeczywiście, Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: Co chcesz, abym ci uczynił? Tym samym Jezus potwierdził, że przyszedł do tych, którzy źle się mają (Łk 5, 31).

Tylko ci na przedzie uznali, że „przypadek” Bartymeusza jest beznadziejny i nie wart uwagi Jezusa. Potwierdzili oni dziwną prawidłowość, że mianowicie Bóg Ojciec w swoim Synu Wcielonym z wielką miłością szuka każdej owcy zagubionej i z wielką delikatnością zwraca się do źle się mających, zaś my ludzie, będąc niedouczonymi uczniami Jezusa, potrafimy „znakomicie” utrudniać – sobie i innym – dostęp do zbawczej mocy Jezusa.

  • Jak ja reaguję na trudne sytuacje – własne i bliźnich?
  • Czy nie oceniam ich jedynie z pozycji własnej bezradności?
  • Ile osób uznałem w życiu za przypadki beznadziejne i nic im nie zaofiarowałem?
  • Może ani jednym słowem nie wspomniałem o Jezusie jako potężnym Panu i życzliwym Zbawicielu?
  • Może przede wszystkim siebie samego traktowałem – jako przypadek beznadziejny?

Było tak może wiele lat, że zamiast rozpalać ogień miłości, wiary i zaufania do Jezusa, to poddawałem się smutkowi? Może posuwałem się znacznie dalej w destrukcji własnej osoby, pogrążając się w rozpaczy czy nawet w jakiejś formie targając się na dar życia?

Zrzucić płaszcz

Wymowne i swoiście piękne jest to, że (jak zauważa św. Marek) niewidomy zrzucił ze siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. Uderza jego pośpiech i to, że użył całej swej energii, by jak najszybciej dotrzeć do Jezusa. Można powiedzieć, że mając najlepsze przeczucia, biegł ku nowemu rodzajowi życia, które da mu Jezus…

Nasze wejście w rekolekcje Ignacjańskie ma w sobie coś (a może nawet bardzo dużo) z różnych zachowań Bartymeusza, także tych: zrzucił płaszcz, zerwał się, przyszedł do Jezusa… A zrzucić płaszcz – to (oprócz sensu dosłownego) zrzucić czy porzucić te wszystkie postawy i nawyki, które odwodzą od Jezusa i utrudniają pójście Jego drogą, razem z Nim do Ojca. Pewną (nawet znaczną) pracę duchową wykonujemy w czasie rekolekcji. Czy jednak narasta w nas gotowość (i troska o to), by także po rekolekcjach (za tydzień, za miesiąc, za rok) zrzucać płaszcz nawyków starego człowieka w nas?

  • Dobrze wiemy (przeczuwamy), że niełatwo jest codziennie rozstawać się z tym, co stary człowiek w nas pamięta jako rzecz przyjemną i korzystną, choć według Dekalogu i Ewangelii wysoce niepoprawną, niemoralną.
  • Św. Paweł powie, że co się tyczy poprzedniego sposobu życia – trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości (Ef 4, 22-24).
  • Nie jest to łatwe i proste, ale jest możliwe, gdyż mamy wolną wolę, a ta wrażliwa jest i skierowana ku Dobru, ku dobru prawdziwemu. Jezus Chrystus czyni naszą zniewoloną wolę na powrót wolną dla Boga!
  • O pogłębienie wolności człowieka wewnętrznego w nas – gorąco Jezusa prośmy, wołając dziś i często, jak wielu wołało na kartach Ewangelii: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!

Rozważanie znajduje się w mojej książce:

powiększ okładkę

Zobacz: http://katalog.wydawnictwowam.pl/?Page=opis&Id=57530

 

Komentarze

komentarzy 8 do wpisu “Niewidomy żebrak Bartymeusz”
  1. Bozena pisze:

    Panie !!!!Przymnoz Nam Wiary !!!!
    Nie Pozwol, abym odlaczyla sie od Ciebie !!!!
    Jezu Ufam Tobie !!!!!

  2. Ewa pisze:

    W ostatnim czasie dość dużo czytałam o ludziach niewidomych-sawantach, tych,którzy nie tylko nie widzą ale też są głęboko upośledzeni a jednocześnie mają nieprawdopodobny słuch muzyczny..czytałam też o osobach niewidomych,którym współczesna medycyna przywróciła wzrok- co ciekawe te osoby nie potrafiły się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Okazało się,że ich widzenie jest bardzo ograniczone, nie widzą głębi,perspektywy..poza tym co ciekawe świat,który zobaczyli rozczarował ich…do tej pory żyli pewną iluzją..tym co sobie sami wyobrażali.

    Myślę,że my też często żyjemy pewnymi iluzjami,tym co sobie wyobrażamy …” I jak bardzo pozorne jest nasze bogactwo… I ile jest w nas odczucia nędzy i form żebrania… Niech nasze braki nie zamykają nam ust i nie onieśmielają, lecz przyprowadzają nas do Jezusa. „

    Tylko Jezus może nas uzdrowić z naszej ślepoty,z naszego widzenia świata, siebie, drugiego człowieka…tylko Jezus pomoże nam odkryć w nas różne talenty, dobre strony-jak u sawantów odkrywa się niezwykły talent muzyczny-choć pozory pokazują co innego.

    W której grupie ludzi z dzisiejszej Ewangelii odnajduje siebie?Czy jestem z tłumem,z uczniami,czy z Bartymeuszem,który ufnie woła do Jezusa,a może jestem blisko Jezusa,Który pochyla się nad potrzebującym i wzywającym Go człowiekiem?
    Pewno w każdej grupie po trochu,ale tak szczególnie pragnę dziś wołać z Bartymeuszem-
    Jezu ulituj się i nade mną i pragnę pochylać się z Jezusem nad tymi do których mnie dziś posyła.

  3. FRANCISZEK tak objaśniał i aktualizował ewangelię o BARTYMEUSZU (Boliwia, lipiec 2015):
    Drodzy Bracia i Siostry!
    Cieszę się, że spotkałem się z wami, aby podzielić się radością,
    która napełnia serce i całe życie misyjnych uczniów Jezusa. Tak to
    ukazały słowa pozdrowienia, wypowiedziane przez biskupa
    Roberto Bordiego oraz świadectwa o. Miguela, s. Gabrieli i seminarzysty
    Damiana. Bardzo dziękuję za podzielenie się swoim
    doświadczeniem powołania.
    W przekazie Ewangelii św. Marka usłyszeliśmy również doświadczenie
    Bartymeusza, który dołączył do grupy tych, którzy szli za
    Jezusem. Był uczniem z ostatniej chwili. Była to ostatnia podróż
    Pana z Jerycha do Jerozolimy, dokąd szedł, aby zostać wydanym.
    Bartymeusz – ślepiec i żebrak – znajdował się na poboczu drogi,
    porzucony, gdy, uświadomiwszy sobie, że przechodzi Jezus,
    zaczął krzyczeć.
    Wokół Jezusa byli apostołowie, uczniowie, kobiety, które zwykle
    szły za nim, z którymi w ciągu swego życia przemierzał drogi
    Palestyny, aby głosić Królestwo Boże. I wielka rzesza ludzi.
    Dwie sprawy jawią się tutaj z mocą, narzucają się. Z jednej strony
    krzyk żebraka i z drugiej różne reakcje uczniów. Wydaje się, że
    Ewangelista chciał nam pokazać, jakie echo napotyka krzyk Bartymeusza
    w życiu ludzi i tych, którzy poszli za Jezusem. Jak reagują
    na ból tego, który znajduje się na poboczu drogi, tego, który
    jest przepełniony bólem.
    Są trzy odpowiedzi na krzyki ślepca. Moglibyśmy przedstawić to
    słowami samej Ewangelii:
    Przechodzić.
    Zamilcz.
    Odwagi, powstań.
    1. Przechodzić – przechodzić w oddali i być może dlatego niektórzy
    nie usłyszeli. Przechodzenie jest echem obojętności, przechodzenia
    obok problemów i przekonania, że one nas nie dotyczą.
    Nie słyszymy ich, nie rozpoznajemy ich. Jest to pokusa oswajania
    się z bólem, przyzwyczajania się do niesprawiedliwości.
    Mówimy sobie: to normalne, zawsze tak było. Jest to echo rodzące
    się w sercu „opancerzonym”, zamkniętym, które utraciło zdolność
    zdumienia i tym bardziej możliwości zmiany. Chodzi o serce,
    które przyzwyczaiło się do przechodzenia obok, nie dając się
    poruszyć; życie, które przebiegając stąd dotąd, nie potrafi się
    zakorzenić w życiu swego ludu.
    Moglibyśmy nazwać to duchowością zappingu. Ktoś przechodzi
    raz i drugi, ale nic nie pozostawia po sobie. Są to ci, którzy sięgają
    po najnowsze wiadomości, po najnowszy bestseller, ale nie potrafią
    nawiązać kontaktu, relacji, zaangażować się.
    Możecie mi powiedzieć: „Ależ, Ojcze, oni uważnie słuchali słów
    Nauczyciela. Słuchali Go”. Myślę, że jest to jedno z największych
    wyzwań duchowości chrześcijańskiej. Ewangelista Jan nam o tym
    przypomina: „Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie
    może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4, 20b). Rozdzielanie
    tej jedności jest jedną z wielkich pokus, jakie będą nam towarzyszyły
    na całej drodze. I musimy mieć tego świadomość. Tak samo,
    jak słuchamy naszego Ojca, słuchamy wiernego ludu Bożego.
    Przechodzić bez wysłuchania bólu ludzi, bez zakorzeniania się w
    ich życiu, w ich ziemi to tak, jakby słuchać Słowa Bożego, nie
    pozwalając, aby zapuszczało ono korzenie w naszym wnętrzu i
    było płodne. Roślina, historia bez korzeni jest życiem suchym.
    2. Zamilcz – to drugie działanie w obliczu krzyku Bartymeusza.
    Zamilknij, nie przeszkadzaj, nie rozpraszaj. W odróżnieniu od
    poprzedniego działania, słucha ono, rozumie, nawiązuje kontakt
    z wołaniem innej osoby. Wie, że ona jest i reaguje bardzo prosto,
    karcąco. Jest to działanie tych, którzy stając przed ludem Bożym
    nieustannie go karcą, pokrzykują, każą mu milczeć.
    Jest to dramat odizolowanego sumienia ludzi, którzy sądzą, że
    życie Jezusa jest tylko dla tych, którzy uważają się za przygotowanych.
    Wydawałoby się im właściwe, aby znaleźli w nim miejsce
    wyłącznie „upoważnieni”, „kasta wyróżnionych”, która powoli się
    odgradza, odróżniając się od swego ludu. Z tożsamości uczynili
    sprawę wyższości.
    Słuchają, ale nie słyszą, patrzą, ale nie widzą. Konieczność wyróżniania
    się zablokowała ich serca. Konieczność powiedzenia sobie:
    nie jestem jak on, jak oni, oddzieliła ich nie tylko od krzyku ich
    ludu i od jego płaczu, ale szczególnie od powodów do radości.
    Śmiać się ze śmiejącymi się, płakać z płaczącymi – oto część tajemnicy
    serca kapłańskiego.
    3. Odwagi, powstań. I wreszcie spotykamy się z trzecim echem.
    Echem, które rodzi się bezpośrednio nie z krzyku Bartymeusza,
    ale ze spostrzeżenia, jak Jezus działa, słysząc wołanie niewidomego
    żebraka.
    Jest to krzyk, który przemienia się w słowo, w zaproszenie, w
    wymianę, w propozycję nowości w obliczu naszych form reagowania
    na Święty Lud Boży.
    Ewangelia stwierdza, że w odróżnieniu od innych, którzy przechodzili,
    Jezus zatrzymał się i zapytał, co się dzieje. Zatrzymuje
    się, słysząc wołanie jakiejś osoby. Wychodzi z anonimowości
    tłumu, aby ją zidentyfikować i tak oto nawiązuje z nią kontakt.
    Zakorzenia się w jego życiu. I daleki od wydawania polecenia,
    aby tamten zamilkł, pyta go: co mogę dla ciebie zrobić? Nie potrzebuje
    wyróżniać się, oddzielać się, nie określa, czy jest on
    upoważniony, lub nie, do mówienia. Jedynie zadaje mu pytanie,
    identyfikuje, pragnąc uczestniczyć w życiu tego człowieka, chcąc
    podjąć ten sam los. W ten sposób przywraca powoli godność,
    którą on utracił, włącza go. Daleki od spoglądania nań z zewnątrz
    decyduje się utożsamić się z jego problemami i tym samym okazać
    przemieniającą moc miłosierdzia. Nie istnieje współczucie,
    które nie zatrzymuje się, nie słucha i nie solidaryzuje się z drugą
    osobą. Współczucie nie jest zappingiem, nie oznacza przemilczania
    bólu, ale przeciwnie – jest właściwą logiką miłości. Jest to
    logika, która skupia się nie na strachu, ale na wolności, jaka rodzi
    się z kochania i stawia dobro innego ponad wszystko inne. Jest to
    logika, która rodzi się z braku strachu przed zbliżaniem się do
    bólu naszego ludu. Chociaż wielokrotnie jest niczym więcej jak
    tylko byciem u jego boku i uczynieniem z tej chwili okazji do
    modlitwy.
    Taka jest logika bycia uczniem, to czyni Duch Święty z nami i w
    nas. Jesteśmy tego świadkami. Pewnego dnia Jezus zobaczył nas
    na poboczu drogi, siedzących na swych bólach, na swych biedach.
    Nie uciszył naszych krzyków, ale przeciwnie, zatrzymał się,
    zbliżył się i zapytał nas, co mógłby dla nas zrobić. I dzięki tak
    wielu świadkom, którzy powiedzieli nam: „Odwagi, powstań”,
    powoli szliśmy, dotykając tej miłości miłosiernej, tej miłości
    przemieniającej, która pozwoliła nam ujrzeć światło. Nie jesteśmy
    świadkami ideologii, jakiegoś przepisu, sposobu uprawiania
    teologii. Jesteśmy świadkami uzdrawiającej i miłosiernej miłości
    Jezusa. Jesteśmy świadkami Jego działania w życiu naszych
    wspólnot.
    To jest pedagogia Nauczyciela, to jest pedagogia Boga wobec
    swego Ludem. Przejść od obojętności zappingu do: „Bądź dobrej
    myśli, wstań, [Nauczyciel] woła cię” (Mk 10, 49). Nie dlatego, że
    jesteśmy wyjątkowi, nie dlatego, że jesteśmy lepsi, nie dlatego,
    że jesteśmy funkcjonariuszami Boga, ale tylko dlatego, że jesteśmy
    wdzięcznymi świadkami miłosierdzia, które nas przemienia.
    Nie jesteśmy sami na tej drodze. Pomagamy sobie nawzajem
    przykładem i modlitwą. Mamy wokół siebie mnóstwo świadków
    (por. Hbr 12, 1). Pamiętajmy o błogosławionej Nazarii Ignacji od
    św. Teresy od Jezusa, która poświęciła swe życie głoszeniu Królestwa
    Bożego, troszcząc się o starców, z „kociołkiem ubogiego”
    dla tych, którzy nie mieli co jeść, otwierając przytułki dla dziecisierot,
    szpitale dla zranionych przez wojnę, a nawet tworząc
    żeński związek zawodowy w celu wspierania kobiet. Pamiętajmy
    również o czcigodnej Słudze Bożej Virginii Blanco Tardio, oddanej
    całkowicie ewangelizacji oraz trosce o ubogich i chorych. One
    i tylu innych są bodźcem na naszej drodze. Idźmy naprzód przy
    Bożej pomocy i we współpracy ze wszystkimi. Pan posługuje się
    nami, aby Jego światło dotarło do wszystkich zakątków ziemi.
    Proszę was, abyście modlili się za mnie i błogosławię wam z całego
    serca. Tłumaczenie: w2.vatican.va

  4. Bogumiła pisze:

    Prawdziwej wiary w Jezusa nic i nikt nie może uciszyć!
    Bóg jest miłosierny, na pewno usłyszy twoją modlitwę…

  5. Ewa pisze:

    Ewangelia z dnia tak często przynosi nam bardzo konkretne przesłanie.
    W dzisiejszej Ewangelii bardzo mocno dotarło do mnie pytanie Jezusa:
    ” Co chcesz, abym ci uczynił?
    Właśnie – czego tak naprawdę oczekuję od Jezusa? Czego pragnę. To pytanie wbrew pozorom wcale nie jest takie łatwe…co naprawdę pragnę otrzymać od Jezusa.
    Niewidomy spod Jerycha zawołał: Panie, żebym przejrzał

    I ja dziś wołam razem z nim: Panie daj mi Twoje oczy ,abym przejrzała, abym patrzyła na siebie, na ludzi wokół ,na cały świat Twoimi oczyma, daj mi Twoje Serce, abym kochała siebie i innych tak jak Ty nas kochasz.
    I Pan Jezus odpowiedział..choć zupełnie inaczej niż bym się spodziewała.
    Chwała Mu za to!!!

  6. Ze świeżej lektury:

    (…) Blaise Pascal: „Między nami a piekłem lub niebem jest tylko odgradzające nas od nich życie, rzecz najkruchsza na świecie.” Antonio Socci: „Stawka w życiu jest drastyczna: stawiamy wszystko na jedną kartę, tu i teraz. (…) Wybór jest prosty: czy pozwolimy się kochać Bogu, czy nienawidzić szatanowi? Czy pozwolimy się objąć przez dobrego Ojca i wybierzemy wszystkie bogactwa, czy też pozwolimy się zmiażdżyć przez szatana i doznamy najgłębszych męczarni?”

    „Na to dramatyczne pytanie powinniśmy bezzwłocznie udzielić odpowiedzi, ponieważ każda chwila może stać się bramą do raju lub do piekła. Od niekończącej się udręki bądź do bezgranicznego szczęścia dzieli nas tylko jeden oddech, jedno uderzenie serca. Kilka sekund, serce przestaje bić i wyrok zapada. Twój wieczny los jest przesądzony i nigdy nie będzie mógł być zmieniony. Na wieki. Powtórzmy więc sobie pytanie Jezusa: (Łk 9,25)” – podsumowuje śledztwo dotyczące doświadczenia śmierci Antonio Socci.

    Agata Bruchwald

    Na podstawie: „Ci, którzy wrócili z zaświatów”, Antonio Socci,
    za: http://www.fronda.pl/a/historia-chlopca-matteo-ktory-zostalwskrzeszony,44006.html